Tylko w spotkaniu z drugą osobą człowiek może znaleźć prawdziwe szczęście. Petnię zaś szczęścia odnajdzie wtedy, kiedy partnerem spotkania będzie dla niego sam Bóg. Duch Święty prowadzi do takiego spotkania. Dokonuje się ono w naszej głębi, owocuje przemianą serca i otwiera nową perspektywę życia. Miejscem tego spotkania jest modlitwa. Podstawowe jej zasady i wewnętrzne postawy, jakie powinny jej towarzyszyć, ukazuje drugi tomik „Szkoły modlitwy". Jego uzupełnieniem będzie tomik trzeci, noszący taki sam tytuł: Panie,

 

Od redakcji 6

Dialog w Duchu Świętym    16

Stawanie w obliczu Boga  54

Tajemnica spotkania  111

Modlitwa w Duchu - wejście w relacje. 200

SILOE - TAJEMNICA MODLITWY  296

Wchodzenie w postawę Chrystusa wobec Ojca. 376

Modlitwa źródłem życia Kościoła  501

Przemieniająca moc modlitwy  564

 

 

Od redakcji

Tylko w spotkaniu z drugą osobą człowiek może znaleźć prawdziwe szczęście. Pełnię zaś szczęścia odnajdzie wtedy, kiedy partnerem spotkania będzie dla niego sam Bóg. Duch Święty prowadzi do takiego spotkania. Dokonuje się ono w naszej głębi, owocuje przemianą serca i otwiera nową perspektywę życia. Miejscem tego spotkania jest modlitwa. Podstawowe jej zasady i wewnętrzne postawy, jakie powinny jej towarzy­szyć, ukazuje drugi tomik „Szkoły modlitwy". Jego uzupeł­nieniem będzie tomik trzeci, noszący taki sam tytuł: „Panie, naucz nas modlić się". Życzymy Czytelnikom, aby konferencje sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego zrodziły w nich wielkie pragnienie modlitwy, w której będą rozmawiać ze swoim Panem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem (Wj 33,11).

Większość tekstów została spisana z kaset magnetofo­nowych i opracowana przez redakcję już po śmierci Autora. Tytuły i śródtytuły oraz opuszczenia zaznaczone kropkami w nawiasie pochodzą od redakcji.


 

Dialog w Duchu Świętym

Kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie to słowa św. Piotra (por. 2 P 1, 21b). Święty Paweł zaś pisze, że nie umiemy się modlić jak trzeba, ale Duch Święty w nas się modli niewymownym wzdychaniem i przedstawia Bogu to, co z naszej strony powinno Mu być przedstawione (por. Rz 8, 26-27). Dialog, niezwykły dialog człowieka z Bogiem może się dokonywać tylko w Duchu Świętym. Od Boga do człowieka mówią święci ludzie kierowani Duchem Świętym

- szczególnie autorzy ksiąg natchnionych Pisma Świętego. Ale również do Boga mówią ludzie kierowani Duchem Świę­tym, odpowiadając na Jego wezwanie, które także dokonuje się w Duchu Świętym.

Nieraz w zbyt uproszczony sposób wyobrażamy sobie mo­dlitwę, czyli rozmowę z Bogiem. Sądzimy, że człowiek może rozmawiać z Bogiem tak, jak rozmawia z drugim człowie­kiem. Taka modlitwa kończy się przeważnie na recytowaniu pewnych słów, a ten, kto je wypowiada, nie myśli nawet o tym, co mówi. A nawet jeżeli zdobędzie się na wysiłek skupienia, zwrócenia uwagi na treść, to nie przeżywa tej swojej mowy jako skierowanej do żywej Osoby Bożej, prawdziwie obecnej. Nie przeżywa też swojej modlitwy jako odpowiedzi dawanej bezpośrednio Bogu w prowadzonym z Nim dialogu.

Modlitwa jest najważniejszą sprawą w życiu człowieka i wymaga wielu przygotowań. Kiedy człowiek ma rozmawiać z kimś wielkim, znaczącym, sławnym, to ma przedtem tremę i długo się przygotowuje do spotkania z tak wybitnym czło­wiekiem - ma bowiem świadomość, że ta rozmowa z kimś wielkim, znaczącym, zaszczyca go, że jest jakimś wielkim wydarzeniem w jego życiu. A co dopiero powiedzieć o rozmowie z Bogiem? Jest to sprawa właściwie zupełnie niemożliwa dla naturalnego człowieka. Nie można rozmawiać z Bogiem tak, jak się roz­mawia z drugim człowiekiem.

Jeżeli jednak modlitwa jest faktycznie rzeczą możliwą i rzeczywiście się dokonuje jako rozmowa z Bogiem, i od­grywa tak wielką rolę w życiu człowieka, to jest tak dlatego, że Bóg sam wezwał człowieka do tej rozmowy i uzdolnił go do niej, udzielając mu swojego Ducha. Najpierw udzielił Go tym, którzy w imieniu Boga mają przemówić do ludzi, tak żeby kierowani przez Ducha Świętego mogli to uczynić. Ale Bóg daje również Ducha Świętego tym, którzy mają w tym dialogu przyjąć słowo Boże i na nie odpowiedzieć. Przyjęcie słowa Bożego jako słowa Boga (por. 1 Tes 2, 13) może się dokonać tylko w Duchu Świętym. Również nasza mowa skie­rowana do Boga, jeżeli ma być rzeczywiście nawiązaniem kontaktu z Nim i prawdziwym dialogiem, musi się dokony­wać w Duchu Świętym. Mówiąc konkretniej, dokonuje się to w ten sposób, że otrzymujemy specjalne dary Ducha Święte­go, tak zwane cnoty wlane, cnoty teologiczne: wiarę, nadzieję i miłość. Właśnie te dary uzdalniają nas do tego, żeby wejść w bezpośrednią relację z Bogiem, żeby z Nim rozmawiać. Ten dialog dokonuje się przez wiarę, nadzieję i miłość, a sięgając głębiej - do przyczyny tych naszych zdolności - dokonuje się on w Duchu Świętym. I o tym musimy pamiętać.

Ilekroć przystępujemy do modlitwy, musimy się poddać działaniu Ducha Świętego. W Duchu Świętym musimy się wsłuchiwać w słowo Boże, żeby je przyjąć rzeczywiście jako słowo przychodzące do nas od Boga, do nas skierowane, i w Duchu Świętym musimy się starać na to słowo odpowie­dzieć. Modlitwa będąca dialogiem z Bogiem staje się wtedy rzeczywistością w naszym życiu, staje się możliwa.

Nie zapominajmy o naszej niezwykłej godności, która się wyraża w tym, że jesteśmy powołani i uzdolnieni do tego, żeby z Bogiem rozmawiać. Nie zapominajmy, że każda mo­dlitwa jest w gruncie rzeczy cudem działania Bożego w nas, że każda modlitwa jest rzeczywiście spotkaniem z Bogiem Ojcem przez Syna w Duchu Świętym. Dlatego bez podłoża cnót teologicznych i bez rozbudzenia wiary nasza modlitwa nie ma wielkiego znaczenia i może się stać tylko próżnym recytowaniem słów.

I w tym jest na pewno jakieś dobro. Wyraża się w tym jakiś dobry nawyk, jakieś pragnienie zwrócenia się do Boga. Może ta wiara i ta nadprzyrodzona, przez Ducha Świętego stworzona relacja będzie w konkretnej modlitwie bardzo słaba. Jeżeli jednak jako chrześcijanie trwamy w łasce Bo­żej, to możemy ufać, że ta pomoc, to współdziałanie Ducha Świętego zawsze będzie nam dane.

Z jednej strony powinniśmy się modlić jak najczęściej i nieustannie, nie dając sobie zasugerować, że to jest rzecz wielka i niezwykła - to znaczy nie dla nas, a z drugiej strony nie wolno nam przywyknąć do modlitwy, wpaść w rutynę, tak że zatracimy świadomość wielkości tej sprawy i nie wej­dziemy w nadprzyrodzoną relację do Boga w Duchu Świę­tym, w wierze, nadziei i miłości.

 

Carlsberg, 28 stycznia 1984 r.

 

Stawanie w obliczu Boga

Szkoła modlitwy ma służyć realizowaniu wspólnoty w wymiarze wertykalnym - bezpośredniej relacji między osobą człowieka i Osobą Boga. Wszelka modlitwa, jeżeli jest prawdziwa, jest spotkaniem, dialogiem, rozmową z Bogiem. Osoba, spotkanie międzyosobowe - to są podstawowe poję­cia dla modlitwy, dla zrozumienia jej istoty. Istnieją wpraw­dzie różne formy modlitwy zbiorowej, modlitwa taka może również polegać na tym, że jakaś grupa wspólnie recytuje pewne formuły modlitewne. Ale jeżeli to wspólne recytowa­nie ma mieć sens, jeżeli ma to być modlitwa, to słowa wy­powiadane razem z innymi muszą być wyrazem osobowego zaangażowania i wejścia w osobową relację do Boga.

Faktycznie wiążą się z tym różne trudności. Najczęściej spotykana forma wypaczenia modlitwy łączy się z tym, że łatwo nam recytować różne formuły, nawet nauczyć się ich na pamięć, ale jednocześnie posiadamy tak słabą zdolność koncentracji i tak dużą zdolność do roztargnienia czy rozdwojenia, że możemy powtarzać pewne słowa ustami, a zupełnie być nieobecni jeśli chodzi o naszą wewnętrzną świadomość. To zjawisko występuje bardzo często. Wspólna modlitwa ustna jest jednak formą zamierzoną przez Boga. Kiedy Apostołowie prosili: Naucz nas modlić się, Pan Jezus odpowiedział: Wy tak się módlcie - i podał im formułę do wspólnej recytacji (wskazują na to zaimki „my", „nasz"): Ojcze nasz... (por. Łk 11, lb; Mt 6, 8c-9a).

Określone formy modlitewne istniały zawsze, we wszyst­kich religiach. Niektóre nawet mają specjalną rangę, jeśli chodzi o ich wartość i znaczenie. Uzasadnieniem posługi­wania się takimi formułami jest również nasza społeczna

natura. Niemniej łączy się z tym możliwość wypaczenia mo­dlitwy przez magiczne traktowanie formuł modlitewnych. Żeby jednak uzasadnić sens tych formuł - które wydają się bezsensowne, kiedy recytuje się je mechanicznie - powstały teorie głoszące, że samo wymawianie formuł posiada pewną moc zachowania człowieka od nieszczęścia czy też skłonie­nia mocy nadprzyrodzonych do tego, żeby były dla niego przyjazne. To magiczne traktowanie modlitwy jest zjawi­skiem masowym w wielu religiach, także w chrześcijaństwie. Skrajnym przykładem może być sławny młynek tybetański, czyli mechanizm, który się modli. A u nas spotykamy się na przykład z modlitwą łańcuszkową do św. Antoniego. Często modlitwy są traktowane jako pewnego rodzaju za­klęcia. Może nie wszyscy posuwają się tak daleko, ale wielu przyzwyczaja się do pewnych modlitw czy formuł na pół zabobonnie. Bardzo często w ten sposób jest traktowany ró­żaniec. W takiej modlitwie jest też zawsze i coś prawdziwego - wytrwałość, ufność, wiara. Taka modlitwa może osiągnąć pożądany skutek, ale niedaleko tu do wypaczenia modlitwy i uczynienia z niej czegoś magicznego.

Takie zagrożenie dotyczy zwłaszcza modlitwy liturgicz­nej. W niej bowiem są ustalone formy, które zobowiązują, które trzeba wiernie recytować, nie zmieniając ich. W takiej sytuacji pojawia się często problem, że na przykład w modli­twie brewiarzowej podkreślany jest obowiązek jej odmawia­nia, a nie zawsze jest to rzeczywiście modlitwa.

Jak przeciwdziałać tym tendencjom, tym niebezpieczeń­stwom?

Ogromnie ważne jest w tej sytuacji, aby każdy próbował modlić się do Boga w samotności - nie przez recytowanie formuł i odmawianie pacierza, tylko zwracając się do Niego bezpośrednio, stając w Jego obliczu i próbując z Nim nawią­zać kontakt. W Ruchu Światło-Życie od samego początku, jak tylko powstały oazy, kładziemy duży nacisk na praktykę tak zwanego Namiotu Spotkania, czyli osobistej modlitwy. Wprowadziliśmy ją do programu oazy każdego stopnia i każdego typu z takim założeniem, żeby jej uczestnicy na­uczyli się takiej modlitwy i by tę praktykę zabrali ze sobą w swoje codzienne życie. Chociaż w Ruchu pielęgnujemy różne formy modlitwy spontanicznej, to jednak pielęgnuje­my również modlitwę liturgiczną. I ciągle podkreślamy, że fundamentem i źródłem wszelkiej modlitwy jest praktyka Namiotu Spotkania - wiernie, systematycznie, codziennie podejmowany wysiłek modlitwy osobistej. Podkreślamy to i do tego wracamy we wszystkich powstających w Ruchu wspólnotach i we wszystkich programach formacyjnych.

Ta praktyka ma ogromne znaczenie dla naszej formacji. Zwracamy tutaj uwagę, że chociaż nie zawsze modlitwa oso­bista będzie się nam „udawała", choć nieraz będzie tylko mę­czeniem się, żeby wytrwać w tym sam na sam z Bogiem, choć przez dłuższy czas oschłości będzie tylko wysiłkiem woli, to jednak wtedy osiągniemy to, co z naszej strony w modli­twie jest najważniejsze: dyspozycyjność wobec Boga. W ta­kiej modlitwie wszystkie inne sprawy zostają odsunięte na bok. Jest to czas, w którym człowiek staje sam na sam z Bo­giem - w postawie dyspozycyjności, I choćby tylko udało-się wyznaczyć czas na Namiot Spotkania i próbować w tym czasie spotkać się z Bogiem, to już będzie bardzo wiele.

Źródłem praktyki Namiotu Spotkania jest fragment Księgi Wyjścia (33, 7-11). Jest tam mowa o miejscu „poza obozem" - poza zgiełkiem, hałasem - bo gdy człowiek chce się modlić, musi mieć spokojne miejsce, dlatego musi sobie stworzyć taki Namiot Spotkania. Dobrze mieć w rezerwie na przykład ostatnią godzinę dnia, zanim się położymy na spoczynek. Trzeba sobie powiedzieć: nie mogę pójść spać, jeżeli przedtem nie będę miał chociażby krótkiego Namio­tu Spotkania. Wartością jest samo stanięcie przed Bogiem, sam fakt, że wiernie, systematycznie poświęcam czas Bogu.

To ustawia właściwą hierarchię wartości, nadaje życiu wy­miar wertykalny.

Jeżeli przez szereg lat praktykujemy Namiot Spotkania, to po pewnym czasie możemy stwierdzić, że jesteśmy inny­mi ludźmi, że inaczej patrzymy na wszystkie wydarzenia, mamy inną perspektywę. Ta praktyka ma niesłychany wpływ na naszą formację. Jest ona ważna szczególnie dzisiaj, kiedy mnożą się nadzwyczajne dary Ducha Świętego, kiedy modlitwa staje się czymś łatwym, spontanicznym, łączy się z wielką radością. Jest to jednak tylko pewien okres w życiu modlitwy, który mija. Aby iść dalej, każdy musi wejść na drogę pustyni, ciemności, oschłości. Jeżeli ktoś w modlitwie bazował tylko na darze, to kiedy dar zniknie, zniknie rów­nież życie modlitwy. W życiu chrześcijańskim nigdy nie jest tak, żeby przeżyciu spotkania z Bogiem ciągle towarzyszyły nadzwyczajne dary. Literatura powstająca w ruchu chary­zmatycznym świadczy o tym, że jego członkowie sami do tego dochodzą. Po jakimś czasie odkrywają reguły, które od dawna tkwią w tradycji chrześcijańskiej i odnoszą się do wytrwałej modlitwy, o której tak często mówi Ewangelia i Chrystus. Taka modlitwa zawsze jest owocna, chociaż po­zornie nie daje żadnych rezultatów, żadnych efektów, żadnej pociechy, żadnego bezpośredniego wysłuchania. Jednak sam fakt, że człowiek potrafi w swoim życiu złożyć ofiarę czasu dla Boga, jest ogromnie ważny. Wszelka inna modlitwa przez to źródło jest inspirowana i podtrzymywana.

 

Dursztyn, 16 października 1978 r.

 

Tajemnica spotkania

 

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi po­mogła". A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i nie­pokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona" (Łk 10, 38-42).

 

Gdyby Chrystus dzisiaj przyszedł na ziemię, może nawet ludzie by Go nie ukrzyżowali, ale pewnie najczęściej spotkał­by się ze słowami: „Panie, nie mamy czasu". Gdyby chciał głosić swoją naukę, wszyscy by mówili: „Może innym razem. Dzisiaj nie mamy czasu". Z pewnością Chrystus uczyniłby ludziom współczesnym ten sam wyrzut, który zrobił Marcie: „Troszczycie się o wiele rzeczy, zabiegacie o mnóstwo spraw, a przecież jednej rzeczy tylko potrzeba". Na tę jedną rzecz jednakże ludzie nie mają dzisiaj czasu.

Czym jest ta jedna jedyna rzecz, która wystarcza, która jest najlepszą cząstką? Możemy ją wyrazić w jednym słowie: spotkanie. Człowiek potrzebuje wprawdzie wielu dóbr dla utrzymania i rozwoju swego życia, ale w żadnej relacji siebie

- jako osoby - do jakiejś rzeczy nie może on znaleźć szczę­ścia. Chociażby posiadł cały świat, choćby wszystkie dobra materialne, wszystkie zdobycze techniki i wszystkie wspa­niałości tego świata stały się jego udziałem, nie nasyci to jego serca. Żadna relacja typu podmiot - przedmiot, człowiek

- jako osoba - i przedmiot, jakakolwiek rzecz, nie wypełnia sensu ludzkiego istnienia, nie daje człowiekowi pokoju, nie daje szczęścia. Tylko w relacji osoby do osoby, a więc w tym, co nazywamy spotkaniem, człowiek może znaleźć szczęście.

Spotkanie między osobami dokonuje się w wolności i po­przez słowo - przez przyjęcie słowa, czyli przez wiarę. Każda osoba jest niedostępna dla zewnętrznego poznania, jest ta­jemnicą sobie zastrzeżoną. Osoba jednak, jeżeli chce, może się objawić drugiej osobie, a czyni to przez słowo, w którym zawiera treść swojej świadomości. W słowie wypowiada to, co jest w jej głębi, i staje z tym wobec drugiej osoby. Ta zaś może się otworzyć na przyjęcie tego „samoobjawienia" się osoby przez słowo, przyjmując je wiarą. Jeśli nastąpi to otwarcie się i przyjęcie słowa przez wiarę oraz jeśli druga osoba wzajem­nie wypowie siebie w słowie w odpowiedzi na objawienie się tamtej osoby, to następuje spotkanie pomiędzy osobami.

Człowieka uszczęśliwia tylko spotkanie, czyli głęboki, osobowy kontakt z drugą osobą, która równocześnie jest osobą umiłowaną. Miłość bowiem powoduje pragnienie objawienia się jednej osoby drugiej, pragnienie podzielenia się tym, co stanowi tajemnicę osoby. Ona też prowadzi osoby do zjednoczenia.

Pełnię szczęścia człowiek znajdzie wtedy, kiedy part­nerem spotkania będzie dla niego sam Bóg. A to jest nasze powołanie; Bóg sam pragnie spotkać się z nami, Bóg sam ob­jawia nam swoją tajemnicę, wypowiada do nas Słowo. Tym Słowem, które Bóg wypowiedział do nas, jest Jezus Chrystus, Przedwieczne Słowo Ojca, które stało się Ciałem. W Chry­stusie Bóg przemówił do nas, wypowiedział się ostatecznie, bo w Nim dał nam wszystko, dał nam siebie. Od chwili, kie­dy Jego Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami, Bóg nie może nam już nic więcej powiedzieć. Odtąd też dla wszystkich ludzi do końca czasów jednej tylko rzeczy po­trzeba, mianowicie spotkania z Bogiem, który w Chrystusie wypowiada się i daje nam Siebie.

Dlatego Maria obrała najlepszą cząstkę, bo usiadła u stóp Pana, żeby słuchać Jego słowa. Wsłuchiwała się całą duszą w to Słowo, które przyszło od Boga i które było Bogiem. Święty Jan mówi, że na początku to Słowo było u Boga i Bo­giem było Słowo (J1,1-2). To Słowo, które było Bogiem, które jest Bogiem, zostało nam dane.

Maria słuchała słowa Bożego, cała otwarła się na przy­jęcie go, uwierzyła. Wiara zaś to nie tylko przyjęcie do wiadomości pewnych informacji. Wiara jest przyjęciem osoby, która w słowie daje siebie. To przyjęcie może się do­konać tylko w otwarciu się i we wzajemnym oddaniu siebie. Dopiero kiedy tak słuchamy, kiedy słuchamy wiarą, która jest odpowiedzią całej osoby na słowo Boga, dopiero wtedy następuje spotkanie. To spotkanie jest tą sprawą jedyną, która wystarcza. Do tego spotkania zostaliśmy stworzeni, do niego dojrzewamy przez całe nasze życie. Nie ma sprawy ważniejszej, istotniejszej w naszym życiu, jak dojrzewać do tego spotkania z Bogiem, bo to znaczy dojrzewać do swojej własnej pełni, do własnej doskonałości, do szczęścia. Dlatego - zachęceni przykładem Marii i słowem Chrystusa - posta­nówmy troszczyć się o to, co najważniejsze.

W jaki sposób mamy się o to troszczyć?

Początek tej troski ma miejsce tutaj, w zgromadzeniu eu­charystycznym, bo istotą tego zgromadzenia jest spotkanie. Tutaj Pan jest z nami. Tutaj spełnia się słowo św. Pawła: Pan jest blisko! (Flp 4, 5b). Tu Pan jest blisko w swoim słowie, tu Pan jest blisko w sakramencie, w znaku, w postaci chleba. Ale przeżyjemy tę bliskość Pana tylko wtedy, kiedy będzie On blisko także w naszym sercu przez swojego Ducha, którego nam udziela. Tylko w Duchu Świętym możemy przeżyć bli­skość Pana. A Duch Święty sprawia w nas wiarę, czyli otwar­cie się na słowo Pana, na przyjęcie tego słowa wiarą, a więc wzajemne oddanie siebie. W wierze, poprzez słowo i sakra­ment, może się tutaj dokonać nasze spotkanie z Chrystusem.


Musimy jednak być przygotowani do tego spotkania. Można być obecnym na mszy świętej i równocześnie cały czas być nieobecnym, zamkniętym w sobie, zaabsorbowanym czymś innym, a nie Panem, który przychodzi i który jest blisko. Nie jest nam łatwo skupić się, otworzyć się, słuchać, wierzyć, odpowiadać Panu. Nie zawsze nam się to udaje, ale musimy przynajmniej być przekonani, że to jest sprawa najważniejsza i ciągle podejmować wysiłek w tym kierunku. Nasze uczest­nictwo w tym zgromadzeniu ma sens dopiero wtedy, kiedy w nim dochodzi do wewnętrznego spotkania z Chrystusem w wierze. Sama zewnętrzna obecność nic nie znaczy. Nic nie znaczy sama materialna bliskość Chrystusa. To, że Chrystus jest obecny w postaci chleba realnie, substancjalnie, nic nam nie pomoże, jeżeli nie będzie tej wewnętrznej, osobowej bli­skości Pana poprzez przyjęcie słowa wiarą.

Aby przeżyć tę bliskość, musimy naśladować Marię z dzisiejszej Ewangelii, musimy codziennie znaleźć przynajmniej chwilkę czasu, żeby siąść u stóp Pana, wsłuchać się w Jego słowo, zająć się tylko Nim, zostawiając na boku wszystkie inne sprawy, wszelką krzątaninę, wszelkie zabieganie o różne rzeczy ważne i ważniejsze. Musimy skończyć z mówieniem: nie mam czasu, nie mam czasu dla Boga, który przyszedł, nie mam czasu dla Chrystusa. Dzień ma dwadzieścia cztery go­dziny, a jak trudno nam poświęcić pięć minut na modlitwę, to znaczy właśnie na to spotkanie z Chrystusem, na trwanie u Jego stóp i otwieranie się na Jego słowo.

Niektórzy uważają, że modlitwą jest nasza praca, zaba­wa; modlitwą jest wszystko, co robimy w ciągu dnia. W pew­nym sensie można tak powiedzieć, jeżeli u podstaw tego wszystkiego, co czynimy, jest dobra intencja, przez którą wszystko w naszym życiu skierowujemy ku Bogu. Ale to nie jest prawdziwa modlitwa. Prawdziwa modlitwa ma miejsce dopiero wtedy, kiedy dochodzi do spotkania, a na spotkanie trzeba mieć czas. Jeżeli mamy się z kimś spotkać, to musimy się nim zainteresować. Nieraz bowiem spotykamy się z ludź­mi, nawet z nimi rozmawiamy, ale tylko zewnętrznie, myśląc o czymś innym. Pozostajemy tylko na powierzchni i nie do­chodzi do prawdziwie osobowego spotkania.

Żeby móc spotkać się z Panem, musimy pójść na miejsce samotne. Musimy wziąć przykład z Mojżesza i Izraelitów z czasów ich wędrówki przez pustynię - udających się do Namiotu Spotkania, który był ustawiony poza obozem, poza zgiełkiem życia obozowego. Każdy, kto chciał rozmawiać z Jahwe - mówi Księga Wyjścia - wchodził do Namiotu Spo­tkania (por. Wj 33, 7-11). Tym Namiotem Spotkania jest dla nas tabernakulum - słowo tabernakulum oznacza również namiot. Tu Chrystus jest obecny po to, żeby z nami się spo­tkać. Musimy pójść - w jakiejś chwili obranej w ciągu dnia na to samotne spotkanie z Chrystusem. Musimy wtedy o wszystkim zapomnieć, jak w takiej sytuacji, gdy przycho­dzi do nas jakiś zacny, czcigodny gość. Byłoby niegrzecznie, gdybyśmy zamienili z nim w przelocie kilka słów i powie­dzieli: „Już nie mam czasu, spieszy mi się". Dla Chrystusa trzeba mieć czas, trzeba pójść do Namiotu Spotkania, trzeba się uciszyć, trzeba wsłuchiwać się w słowa Pana i starać się w głębi swojej istoty dać na nie odpowiedź. Wtedy dokonuje się to, co jest najważniejsze. Wtedy zaczyna się w nas ta jedy­na rzecz, która jest potrzebna. Wszystko inne w życiu musi do tego prowadzić, musi to przygotowywać, bo zdążamy do wiecznego spotkania z Bogiem, do wiecznej wspólnoty z Nim, do wspólnoty osobowej, jak najbardziej wewnętrznej. Mamy być włączeni w życie wewnętrzne Boga, dlatego musi­my pamiętać o spotkaniach z Chrystusem.

Jeśli w naszym życiu znajdą się takie chwile, to będą one promieniowały na wszystkie inne nasze sprawy. Wszel­kie prace, trudy, cierpienia będziemy widzieli w innym wymiarze, będą one miały inną wartość, inne znaczenie, bo wszystko będzie wyrazem odpowiedzi na miłość Boga w Chrystusie. Do tego jednak potrzebne jest to najbardziej osobiste, wewnętrzne spotkanie. Zaczyna się ono właśnie w zgromadzeniu eucharystycznym, a musi być przygotowane i kontynuowane w życiu przez tę codzienną chwilę modlitwy osobistej. Przynajmniej dziesięć, piętnaście minut dziennie poświęćmy na tę sprawę najważniejszą. Jeżeli będziemy wierni tej praktyce, po kilku miesiącach czy latach zobaczy­my, że jesteśmy innymi ludźmi, że coś się w nas zmienia, że mamy inne spojrzenie, inną miarę w ocenianiu wszystkiego, co się dzieje wokół nas. W ten sposób będziemy dojrzewali w naszym życiu ziemskim do tej sprawy najważniejszej, któ­ra jedynie nas uszczęśliwi - do urzeczywistnienia wiecznej osobowej relacji z Bogiem, do wiecznego z Nim spotkania.

 

Krościenko nad Dunajcem, 29 lipca 1970 r.

 

Modlitwa w Duchu - wejście w relacje

 

Me otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: „Abba, Ojcze!". Sam Duch wspiera swym świa­dectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8, 15).

Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przy­czynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia, się za świętymi zgodnie z wolą Bożą (Rz 8, 26-27).

Przytoczone fragmenty Listu do Rzymian mówią o roli Ducha Świętego w naszej modlitwie albo też o modlitwie w Duchu Świętym. To jest temat naszego dzisiejszego roz­ważania: modlitwa w Duchu, Duch Święty a modlitwa. Drugi fragment (Rz 8, 26-27) odnosi się do tej modlitwy, którą dzisiaj zwykło się nazywać modlitwą charyzmatyczną. Wielu ludzi otrzymuje dar szczególnej modlitwy, modlitwy w Duchu. Modlą się oni w uniesieniu, odczuwają w sobie jakąś moc, która nie jest z nich samych, i trwają w przeko­naniu, że to Duch Święty w nich się modli. Szczególną formą tej modlitwy w Duchu Świętym, będącą jak gdyby zewnętrz­nym znakiem, że w człowieku modli się Duch Święty, jest tak zwana modlitwa w językach. W charyzmatycznych grupach modlitewnych często praktykuje się modlitwę językami czy nawet śpiew językami. Jest to modlitwa uniesienia, w której świadomy wysiłek woli bierze mały udział. Można by po­wiedzieć, że w pewnym sensie to jest „modlitwa, która sama w nas się modli".

Wiele można by mówić o formach modlitwy charyzma­tycznej. Różne na ten temat są opinie, ale ogólnie przyjmuje się - i taka jest nauka Kościoła - że ta modlitwa z pewnością jest darem Ducha Świętego, nie jest jednak stałą formą mo­dlitwy. Jest to raczej pewien dar dany w początkach życia wewnętrznego dla ożywienia życia modlitwy, które znalazło się w stanie kryzysu czy oschłości. W każdym razie nie jest to jedyna ani zasadnicza i podstawowa forma modlitwy w Duchu Świętym. Ktoś może mieć głębokie życie modlitwy, a nigdy nie otrzymać daru takiej niezwykłej modlitwy. Ktoś może prowadzić głęboką, mistyczną modlitwę, a nie mówić językami. Ktoś inny zaś może posiadać takie dary, a po pewnym czasie dojść do modlitwy tylko sentymentalnej, uczuciowej - wcale nie dochodząc do głębokiej, mistycznej modlitwy. W każdym razie, nie można tego upraszczać i po­wiedzieć, że modlitwie w Duchu zawsze towarzyszą niezwy­kłe stany, na przykład modlitwa czy śpiew w językach lub dar prorokowania.

Niewątpliwie taka modlitwa jest darem Ducha Święte­go i może odgrywać wielką rolę w pogłębieniu życia wiary i modlitwy. Jedną rzecz trzeba sobie jednak uświadomić: podstawową formą modlitwy w Duchu jest modlitwa, która polega na praktykowaniu cnót teologicznych, to znaczy wia­ry, nadziei i miłości. To jest modlitwa, do której są wezwani wszyscy chrześcijanie i wszyscy, prędzej czy później, muszą wejść na taką drogę modlitwy. Właśnie o tej podstawowej formie modlitwy w Duchu Świętym mówi pierwszy czytany przed chwilą fragment Listu do Rzymian: Me otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8, 15).

Kiedy przystępuję do modlitwy i dzięki wierze wzbu­dzam w sobie tę świadomość, że stoję w obliczu Boga, kiedy mówię do Boga jako żywej Osoby w przekonaniu, że Bóg jako Osoba mnie widzi i słyszy, kiedy przeżywam modlitwę jako osobowe spotkanie i rozmowę z Bogiem, wtedy modlę się w Duchu Świętym. Duch Święty jest bowiem sprawcą wiary i bez Jego działania niemożliwa jest wiara przeżywana jako osobowa relacja do Boga, do Osoby Bożej. Właśnie dzię­ki działaniu Ducha Świętego mogę stanąć przed Bogiem na modlitwie i mówić do Niego: „Ojcze nasz". Przeżycie relacji dziecięctwa wobec Boga Ojca i wszystko, co się z tym łączy, a więc postawa ufności wobec Boga, którą wyraża pokój wewnętrzny, uciszenie się przed Bogiem, wyzbycie się lęku - wszystkie stany, jakie należą do zwyczajnego życia mo­dlitwy, są przejawami modlitwy w Duchu Świętym. I tylko w Duchu Świętym taka modlitwa jest możliwa.

Modlitwie w Duchu Świętym, której towarzyszą nie­zwykłe dary, nie można przeciwstawiać tak zwanej mo­dlitwy zwyczajnej. Możemy natomiast mówić o modlitwie sformalizowanej, zabobonnej, która polega na recytowaniu określonych formuł - z przekonaniem, że ich powtarzanie odniesie jakiś magiczny skutek. To jest modlitwa pogań­ska, bezduszna, to znaczy nie ma w niej Ducha Świętego. Właśnie w odniesieniu do takiej modlitwy Chrystus powie­dział: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani (Mt 6, 7). Niestety, modlitwa chrześcijan bardzo często przy­biera właśnie taką formę. Jest to jakiś nawyk, przyzwycza­jenie, któremu towarzyszy półzabobonny lęk, że jak się nie odmówi określonych pacierzy, to przyjdzie jakieś nieszczę­ście albo Matka Boża czy Pan Jezus, czy któryś ze Świętych się pogniewa. Wiele jest takiej niby-modlitwy. Trudno to nazwać modlitwą, bo autentyczna modlitwa jest możliwa tylko w Duchu Świętym.

Istotą modlitwy jest relacja między osobami. O mo­dlitwie można mówić wtedy, kiedy osoba staje w obliczu drugiej Osoby i próbuje się z Nią kontaktować, kiedy komu-nikuje się z tą Osobą. Wtedy jest to już modlitwa w Duchu Świętym, wtedy już Duch Święty działa. Istotą działania Du­cha Świętego w nas jest bowiem to, że stajemy się zdolni do przeżywania relacji między naszą osobą a Osobami Trójcy Przenajświętszej. Właśnie to, że mówimy do Boga „Abba, Ojcze" jest darem Ducha Świętego. Otrzymaliśmy Ducha Świętego, w którym możemy wołać do Boga: Abba, Ojcze! Tylko w Nim możemy tak wołać. A to jest istota modlitwy. Gdzie indziej zaś czytamy: Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus (1 Kor 12, 3). Tylko dzięki Duchowi Świętemu możemy przeżywać oso­bisty kontakt z Chrystusem. W Duchu Świętym Jezus staje się moim Panem, moim Zbawicielem, moim Przyjacielem, moim Oblubieńcem. Wszystkie te słowa wskazują na relację między osobami, którą możemy przeżywać tylko w Duchu Świętym. Dlatego jest powiedziane, że Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Duch Święty to sprawia, że przeżywamy swoje dziecięctwo w obliczu Boga jako Ojca. Wszystko zaś, co z tego wynika - akty zaufania, prośby, dziękczynienia - jest skutkiem Jego obecności i wsparcia. To jest podstawowy, zasadniczy aspekt tego, co nazywamy modlitwą w Duchu Świętym. Trzeba po­wiedzieć, że modlitwa albo jest modlitwą w Duchu Świętym, albo w ogóle nie jest modlitwą; może być tylko recytowaniem formuł o modlitewnej treści, ale niekoniecznie musi być mo­dlitwą - jeżeli człowiek nie wchodzi w te słowa czy formuły ze świadomością, że nawiązuje przez nie kontakt z żywą Osobą, że wchodzi w spotkanie z Bogiem jako Osobą.

Istnieje jeszcze inny aspekt modlitwy w Duchu Świętym. Ukazuje go przede wszystkim modlitwa liturgiczna. Cha­rakterystyczne dla modlitwy liturgicznej jest to, że jest ona odmawiana w liczbie mnogiej - nie „ja" i „ty", ale „my" staje­my w obliczu Chrystusa, a przez Niego przed Bogiem Ojcem.

Chrystus, który każe nam się modlić czy też oddawać cześć Bogu w Duchu i prawdzie (por. J 4, 23-24), mówi: Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie (Mt 6, 8c-9a). Nie: „Ojcze mój", ale „Ojcze nasz", to znaczy, że Chrystus chce, byśmy się modlili w świadomości, którą wyraża zaimek „my". Dlatego modlitwa powszechna czy modlitwa wier­nych, odnowiona przez reformę liturgii Soboru Watykań­skiego II, nie jest modlitwą w indywidualnych, osobistych intencjach. Modlimy się w niej w „my-świadomości" za cały Kościół, za cały rodzaj ludzki, za ludzi szczególnie potrze­bujących pomocy, prześladowanych, znoszących cierpienia. Jesteśmy tutaj wezwani do modlenia się jak gdyby z pozycji Chrystusa, który ogarnia wszystkich swoją miłością, swo­ją wolą zbawczą, i z pozycji Kościoła. Taka modlitwa jest również w szczególny sposób modlitwą w Duchu Świętym, bo Duch Święty jest tym, który konstytuuje w nas to „my", dzięki Niemu jesteśmy „my" z Chrystusem, czyli wchodzi­my w komunię z Nim. Dzięki Duchowi Świętemu myślimy takimi kategoriami, jakimi myśli Jezus. A Jezus myśli w ka­tegoriach ogólnoludzkich. On przyszedł zbawić wszystkich ludzi. Jego miłość ogarnia wszystkich. W Duchu Świętym jak gdyby wchodzimy w modlitwę Chrystusa i modlimy się z Nim, ogarniając wszystkich. Ta „my-modlitwa" jest mo­dlitwą w Duchu Świętym, bo bez Ducha Świętego człowiek jest zdolny tylko do egoizmu, do egocentryzmu. Modlitwa tym bardziej jest egocentryczna, egoistyczna, im mniej jest inspirowana przez Ducha Świętego. Wielu ludzi potrafi się modlić w swoich osobistych sprawach i potrzebach, może jeszcze w intencji najbliższych ludzi, ale nie podnosi się na wyżyny tej „my-modlitwy", modlitwy wspólnotowej, która jest zanoszona w imieniu Kościoła, czyli w Duchu Świętym, w jedności Ducha Świętego. Duch Święty poszerza nasze ho­ryzonty, daje nam nowe perspektywy, pozwala nam obejmo­wać osobistą troską sprawy wszystkich ludzi, sprawy całego

Kościoła. Takiej modlitwy w Duchu uczy nas Kościół przez liturgię, szczególnie przez tak zwaną modlitwę powszechną czy modlitwę wiernych w ramach liturgii, zwłaszcza eucha­rystycznej.

To jest ten drugi, dla wszystkich dostępny aspekt mo­dlitwy w Duchu Świętym. Do takiej modlitwy wezwani są wszyscy. Jest to modlitwa chrześcijan, członków Kościoła, Ciała Mistycznego, tych którzy są jednością w Duchu Świę­tym. Właśnie w tej modlitwie wyraża się jedność w Duchu. Starając się o to, żeby nauczyć się modlitwy w Duchu Świę­tym, próbujmy równocześnie ogarniać pełny wymiar tej mo­dlitwy. Jeżeli możemy się modlić przy pomocy szczególnych darów, dziękujmy za to Duchowi Świętemu i starajmy się wykorzystać je nie tylko dla siebie, ale także dla budowania wspólnoty. O te dary nie należy jednak ubiegać się jakimś wysiłkiem woli, bo nie wszystkim są one potrzebne i nie dla wszystkich przeznaczone. Natomiast modlitwa w Duchu, modlitwa wiary, nadziei i miłości, modlitwa relacji między­osobowych, modlitwa, która w „my-świadomości" ogarnia potrzeby braci, jest prawdziwą modlitwą w Duchu Świętym, do której wszyscy jesteśmy wezwani i uzdolnieni.

 

Carlsberg, 16 maja 1983 r. - konferencja wygłoszona w ramach szkoły modlitwy podczas Nowenny przed Zesłaniem Ducha Świętego.

 

 

SILOE - TAJEMNICA MODLITWY

Perykopa o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia, za­warta w dziewiątym rozdziale Ewangelii św. Jana, jest pełna głębokich tajemnic, które od samego początku przyciągały uwagę chrześcijan, tak iż stała się ona jednym z kluczowych tekstów wtajemniczenia chrześcijańskiego w ramach kate­chumenatu i katechezy chrzcielnej.

Poczucie tajemnicy przy rozważaniu tego tekstu łączy się szczególnie z nazwą sadzawki: Siloe. Widocznie św. Jan przykłada jakąś wagę do znaczenia tej nazwy, skoro greckim czytelnikom swej Ewangelii tłumaczy jej sens: Siloam - co się tłumaczy: Posłany (J 9, 7).

Sama sadzawka Siloe położona była w obrębie murów miasta w południowej dzielnicy Jerozolimy, a wodę do niej sprowadzano krytym kanałem ze źródła na wschodnim skłonie Ofelu. Długość sadzawki wynosi dzisiaj 16 metrów, szerokość 5-6 metrów, a głębokość około 7 metrów.

Pan Jezus nawiązywał do symboliki sadzawki Siloe. Świadczy o tym następujący fragment z Ewangelii św. Jana: W ostatni wielki dzień święta Jezus stanął i głośno zawołał: „Jeśli kto jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije! A z wnętrza tego, kto wierzy we Mnie - jak powiedziano w Pi­śmie - popłyną rzeki żywej wody". A mówił to o Duchu, którego mieli otrzymać ci, co w Niego uwierzyli (J 7, 37-39).

Zewnętrzną okazją wygłoszenia powyższych słów przez Pana był obrzęd mający miejsce właśnie w ostatnim dniu Święta Namiotów obchodzonego przez osiem dni w miesiącu październiku, na pamiątkę pobytu na pustyni, po opuszcze­niu Egiptu. W dniu tym odbywała się procesja kapłana oto­czonego ludem oraz grającymi na harfach i fletach lewitami do sadzawki Siloe. Stamtąd czerpano wodę złotym dzbanem i wnoszono uroczyście do świątyni, wchodząc przez bramę, którą z tej racji nazwano „bramą wody" [kapłan wylewał tę wodę na ołtarz całopalenia - przyp. red.]. Odśpiewanie przez wszystkich obecnych tak zwanego Wielkiego Hallelu stano­wiło zakończenie uroczystości.

Nawiązując do tego obrzędu, Chrystus samego siebie po­równuje do sadzawki Siloe, z której pić mają wierzący w Nie­go. On bowiem jest tym „Posłanym", który może zaspokoić wszelkie pragnienia ludzkie. Równocześnie wskazuje jednak na innego „Posłanego", którego On pośle: przyjdzie Pocie­szyciel, którego wam poślę od Ojca, Duch Prawdy (J 15, 26). „Posłany", czyli Duch Święty, stanie się źródłem wody żywej tryskającej z wnętrza człowieka.

Gdybyśmy szukali w naszym życiu chrześcijańskim rzeczywistości, która najlepiej odpowiada powyższym prze­nośniom i porównaniom, to czy nie musielibyśmy zatrzymać się na modlitwie? Czy sprawiona przez Ducha Świętego modlitwa nie jest przeżywana jako coś, co tryska z naszego wnętrza na podobieństwo źródła? Czy modlitwa nie jest ożywczym źródłem dla naszego życia chrześcijańskiego? Czyż wszystko, co naprawdę jest żywe i autentyczne, nie posiada swojego źródła w modlitwie? Czy wołanie Kościoła: „Ześlij Ducha Twego, a powstanie życie, i odnowisz oblicze ziemi"[1] nie staje się rzeczywistością w przepływających przez życie dzisiejszego Kościoła strumieniach żywej, try­skającej z wnętrz ludzkich serc modlitwy?

Sadzawka Siloe, z której tryska żywa woda sprowadzona z gór ukrytym kanałem, to głęboki symbol modlitwy try­skającej z naszego wnętrza wskutek tajemniczego, ukrytego zasilania przez Tego, który sam jest „Zdrojem żywym", który jest „Posłany" - Ducha Świętego.

W jaki sposób jednak możemy sobie zapewnić dopływ wody żywej z tego źródła? Co zrobić, aby sadzawka Siloe - źródło żywej modlitwy - wytrysnęła z naszego wnętrza?

Jeśli ktoś pragnie, niech do mnie przyjdzie, a pije. Kto wie­rzy we Mnie... rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza.

Jesteśmy ślepi jak ów człowiek z Ewangelii św. Jana. Oczy nasze są zamknięte, ale jesteśmy spragnieni światła. Na na­szej drodze staje Chrystus i mówi: Jestem światłem świata (J 9, 5). Co jednak czyni potem: To powiedziawszy, splunął na ziemię; zrobił błoto ze śliny, pomazał mu oczy błotem (J 9, 6). Można by powiedzieć: zamiast otworzyć ślepemu oczy, po­grążył go w jeszcze większych ciemnościach. Ale zaraz dodał polecenie: Idź, obmyj się w sadzawce Siloe (J 9, 7).

Tak czyni Pan z każdym z nas, którzy jesteśmy ślepi. Naj­pierw każe nam uwierzyć „na ślepo". Wiara, której oczekuje od nas Pan, jest najpierw ciemnością. Niczego nie widzimy, nie pojmujemy. Ale wiemy, że musimy zawierzyć Panu nawet w takiej sytuacji, a w niej szczególnie. Tak było z uczniami w Kafarnaum po mowie eucharystycznej, kiedy stwierdzili: Twarda jest ta mowa, któż jej słuchać może? (J 6, 61). Jezus nie wychodzi naprzeciw ich trudnościom, nie wyjaśnia niczego, tylko pyta: Czy i wy chcecie odejść? (J 6, 68). Wtedy Piotr odpowiada: Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego, a myśmy uwierzyli... (J 6, 69-70).

Kiedy Pan rozpoczyna w nas swoje dzieło, wzbudza najpierw wiarę w stanie zalążkowym, która jest jakimś intu­icyjnym zawierzeniem na ślepo, pójściem w ciemność z jakąś gotowością posłuszeństwa i poddania się Jemu. A potem nas posyła do Tego, który jest przez Niego Posłany: Idź, obmyj się w sadzawce Siloe. Tą sadzawką jest modlitwa. Modlitwa jest naszym pójściem w kierunku rzeczywistości, jaką jest Duch Święty posłany do naszego wnętrza, i zanurzeniem się czy też obmyciem w tej rzeczywistości.

Taka jest pierwsza tajemnica modlitwy - jest ona naszą decyzją, naszym aktem, naszą czynnością. Na modlitwę trzeba pójść, trzeba wybrać na nią miejsce i czas, trzeba uczynić aktem podlegającym naszej woli modlitewny gest: uklęknięcie, stanięcie przed Panem lub przed symbolem Jego obecności, złożenie czy otwarcie dłoni. Nikt tego nie zrobi za nas, modlitwa w nas nie zacznie się „sama" - wbrew naszej woli czy bez niej.

Modlitwa zaczyna się od nakazu Pana: Idź i obmyj się w sadzawce Siloe.

Z naszej strony potrzebny jest wstępny akt wiary, że to ma sens, że za tym nakazem kryje się jakaś obietnica, że warto zawierzyć i spróbować. Wielu nie rozumie tej tajem­nicy modlitwy i nie modli się, nie próbuje nawet się modlić. Tymczasem to jest główna, zasadnicza metoda „szkoły mo­dlitwy": trzeba próbować się modlić!

Co robić, aby nauczyć się modlitwy? - pyta wielu. Od­powiedź na to pytanie jest prosta: trzeba się modlić! Trzeba próbować się modlić, to znaczy wypełnić nakaz: Idź, obmyj się w sadzawce Siloe. Zdobyć się na tyle wiary, pokory i po­słuszeństwa, zawierzenia „nieznanemu Bogu", aby podjąć czynność niezrozumiałą, trochę dziwną i żenującą. Podob­nie było z Syryjczykiem Naamanem chorym na trąd, które­mu prorok Elizeusz kazał obmyć się siedmiokroć w Jordanie. Najpierw jego pycha oburzyła się na to polecenie, ale kiedy upomniany przez swego sługę zdobył się na akt wiary i poko­ry, doznał oczyszczenia z trądu (por. 2 Kri 5, 9-14). Podobnie dzieje się z nami: kiedy zdobywamy się na gest modlitwy, w którym zawiera się pokorne uznanie naszej zależności od Boga, wychodzimy na spotkanie rzeczywistości, która nazwa się Siloe - Posłany. „Posłany" to Duch Święty w nas posłany do naszego serca przez Pana zgodnie z obietnicą. Pan, który dał początek dziełu naszego zbawienia, nie chce nic czynić bez Ducha Świętego, który jest posłany dla dopełnienia Jego dzieła. Duch Święty zaś, ponieważ jest Duchem, nie chce działać w nas inaczej jak duchowo, to znaczy poprzez naszą świadomość i wolność.

To jest dziwna dialektyka modlitwy, której tajemnicę odsłania nam perykopa o niewidomym posłanym do Siloe, czyli do „Posłanego".

Modlitwa jest naszym wolnym aktem podjętym w po­słuszeństwie wiary i darem pochodzącym ze źródła, jakim jest Duch Święty. Modlitwa sama w sobie jest darem i tru­dem zarazem. Jest trudem, który rodzi z kolei następny dar. Poszedłem więc i obmyłem się, i widzę (J 9, 11). Owocem modlitwy jest nasze przejrzenie. Modlitwa zdejmuje błoto z naszych oczu, daje nam widzenie coraz jaśniejsze. Wia­ra, początkowo mglista, bardziej intuicyjna, staje się coraz bardziej światłem życia. Przede wszystkim zaś modlitwa prowadzi do rozpoznania i poznania Pana, do osobistego spotkania z Nim. Niewidomy, po obmyciu się w Siloe, znów spotyka Pana, który go pyta: „Czy ty wierzysz w Syna Czło­wieczego?" A on odpowiedział: „Kto to jest, Panie, że miałbym w Niego wierzyć?" Powiedział mu Jezus: „Widzisz Go, to Ten, który z tobą mówi!" On zaś rzekł: „Wierzę, Panie". I oddał Mu pokłon (J 9, 35-38).

W miarę jak przez modlitwę zanurzamy się wytrwale w wodach sadzawki Siloe, rozpoznajemy coraz lepiej, że to On, Pan nasz i Bóg, rozmawia z nami.

Artykuł zamieszczony w liście do grup i wspólnot modlitew­nych „Siloe" nr 1 (październik 1977), podpisany pseudonimem Gabriel Mar. Teksty Pisma Świętego pozostawiono zgodnie z tłu­maczeniem Biblii Poznańskiej.

 

Wchodzenie w postawę Chrystusa wobec Ojca

„Światło-Życie" to streszczenie programu życia chrześci­jańskiego. Polega on na stałym dążeniu do tego, aby światło prawdy Bożej, światło słowa Bożego wprowadzić w życie, uczynić zasadą działania i postępowania. To jest istotny przedmiot całej pracy wewnętrznej, do której jesteśmy powołani i przez którą rozwija się w nas nowy człowiek. Chciałbym dzisiaj wskazać na rolę modlitwy w procesie wzrastania w nas nowego człowieka. Modlitwa bowiem jest początkiem podejmowanego przez nas wysiłku, aby światło słowa Bożego uczynić zasadą naszego życia. A może musimy także skorygować nasze pojęcie o modlitwie. Bardzo często polega ona bowiem tylko na recytowaniu pewnych formuł modlitewnych, których nauczyliśmy się w dzieciństwie, do których może przywiązaliśmy się w sposób nawet na pół zabobonny i uważamy, że codzienne odmówienie formuł pacierza z jednej strony jest spełnieniem obowiązku wobec Boga, a z drugiej zabezpiecza nas od zła i nieszczęść. Wielu chrześcijan nie doszło jeszcze do innego pojęcia modlitwy jak to, które modlitwę sprowadza do odmawiania pacierza. Przeprowadzono kiedyś w katechetycznej grupie dziewcząt ankietę na temat modlitwy. Z odpowiedzi wynikało, że dla ogromnej większości z nich modlitwa to było odmówienie pacierza. Jedno z pytań w ankiecie brzmiało: „Czy czasem w ciągu dnia wstępujesz do kościoła, aby się pomodlić? Co wtedy odmawiasz, co stanowi treść tej modlitwy?" I znowu odpowiedź była następująca: „Odmawiam pacierz". Wstąpić do kościoła na modlitwę znaczyło dla nich wyrecytowanie formuł pacierza, który już się odmawiało rano czy odmó­wi się wieczorem. Te dziewczęta nie miały innego pojęcia modlitwy. I tak jest, niestety, z wielu chrześcijanami. Nie odkryli oni jeszcze istoty modlitwy ani nie doszli do takiego zrozumienia modlitwy, na jakie wskazuje nam św. Paweł.

W Liście do Rzymian pisze on, że modlitwa jest sprawą Ducha Świętego, który przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą (Rz 8, 26-27). W tych słowach ukazana jest tajemnica mo­dlitwy chrześcijańskiej. Modlitwa to sprawa między Bogiem a nami i nie może ona być sprawą tylko naszych natural­nych uzdolnień. Ostatecznie można się nauczyć na pamięć pewnych formuł modlitewnych, można się przyzwyczaić do regularnego ich odmawiania, ale to nie jest jeszcze modlitwa w Duchu. Jeżeli nie jesteśmy wewnętrznie zaangażowani, je­żeli nie przeżywamy w modlitwie bezpośredniego spotkania z Bo giem, jeżeli ta modlitwa nie jest wewnętrznym zmaga­niem się ze sobą po to, żeby wyjść z ciasnego więzienia swego egoizmu na spotkanie z Bogiem, to jeszcze niewiele rozumie­my z życia modlitwy. To nie jest to modlitwa w Duchu.

Inne niezrozumienie czy wypaczenie życia modlitwy łączy się z pojęciem modlitwy błagalnej. Najczęściej nasza modlitwa jest modlitwą błagalną i przeważnie modlimy się wtedy, gdy jesteśmy w potrzebie, w myśl przysłowia: „Jak trwoga, to do Boga". Umiemy się bardzo gorąco, intensywnie modlić na przykład w okresie egzaminów albo kiedy ktoś poważnie choruje wśród naszych bliskich, albo gdy nam grozi jakieś nieszczęście lub na przykład stoimy w obliczu procesu sądowego. Wtedy potrafimy się modlić, ale ta mo­dlitwa jest tylko wołaniem do Boga, żeby spełnił to, co my uważamy za dobre dla nas w tej sytuacji, w tym momencie.

Kierunek oddziaływania w modlitwie jest więc taki, że chce­my Boga nakłonić do tego, żeby On spełnił nasze życzenia, nasze pragnienia, naszą wolę. Nieraz potrafimy bardzo intensywnie wołać do Boga i błagać Go, żeby koniecznie zrobił tak, jak uważamy, że musi być w tej chwili dla naszego dobra. A potem, kiedy mimo naszej modlitwy jest inaczej, kiedy Bóg nas nie wysłuchuje - egzamin, jak się to mówi, oblewamy, mimo odprawionej przedtem nowenny, choroba trwa nadal i stan się pogarsza, przegrywamy proces - wtedy chwieje się nasza wiara i nasze zaufanie do Boga. Ludzie często się załamują w swojej wierze wskutek doświadczenia niewysłuchanej modlitwy. Tymczasem właśnie ta modlitwa może okazać się modlitwą najlepiej wysłuchaną przez Boga. Przez te doświadczenia „nieudanej" modlitwy możemy bowiem dojść do zrozumienia głębszej istoty modlitwy błagalnej. W naszym pojęciu o modlitwie musi się dokonać jakiś przewrót, bo kierunek oddziaływania musi być wręcz odwrotny do tego, który dosyć często przyjmujemy. Istotą modlitwy błagalnej nie jest bowiem chęć zmuszenia Boga do spełnienia naszej woli, ale - wprost przeciwnie - dążenie do tego, żeby swoją wolę poddać słowu Bożemu, woli Bożej. W gruncie rzeczy wszelka modlitwa błagalna może mieć tylko jeden przedmiot: „bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi". Uczono nas w katechizmie, że modlitwa musi posiadać przymiot zgadzania się z wolą Bożą i że nasze proś­by zostaną wysłuchane, jeśli to, o co prosimy, będzie zgodne z wolą Bożą. Może to jednak pozostać tylko jako zewnętrzne stwierdzenie, a w rzeczywistości to zgadzanie się z wolą Bożą jest niechętne i pełne rezygnacji: „Niech się dzieje wola Boża, bo nie ma innej rady. Trzeba się w końcu z tym pogo­dzić". A przecież chodzi o to, żebyśmy zrozumieli, że tylko Bóg wie, co jest dla nas dobre. Jedynym dobrem dla nas jest słowo Boże, w którym wyrażona jest wola Boża wobec nas. Nie możemy niczego lepszego znaleźć ani wymyślić w swoim życiu jak to, co jest zawarte w woli Bożej skierowanej do nas w słowie Bożym. Cały wysiłek modlitwy musi więc iść w tym kierunku, żeby wewnętrznie poddać się woli Bożej, przyjąć ją - nie pod przymusem czy z rezygnacją, ale z głębokim przekonaniem, że ta wola zawsze jest wyrazem miłości Boga, najlepszego Ojca.

Modlitwa często ma charakter zmagania się, walki we­wnętrznej. Nieraz długo musimy się zmagać ze sobą, zanim dojdziemy do tego momentu, kiedy wypowiemy swoje „fiat", „niech mi się stanie", kiedy przyjmujemy postawę Chrystusa modlącego się w Ogrójcu: Jeśli to możliwe, niech Mnie omi­nie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty, niechaj się stanie! (Mt 26, 39b). Po tej walce wewnętrznej, kiedy zdoby­wamy się na wypowiedzenie „fiat", „niech się stanie" wobec woli Ojca, nasze serce ogarnia głęboki pokój. Odchodzimy wtedy z modlitwy wzmocnieni, pocieszeni, uspokojeni we­wnętrznie, bo znaleźliśmy prawdziwe dobro, jedyne dobro, które wyrażone jest w woli miłującego nas nade wszystko Ojca. Właśnie o takiej modlitwie mówi św. Paweł w Liście do Rzymian: Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą. Duch Święty, który nas pobudza do modlitwy, przyczynia się za nami w tym znaczeniu, że chce nas nakłonić do pełnienia woli Bożej, chce nas usposobić do jej przyjęcia. Przyczynia się za nami, bo prowadzi nas do istotnego, jedynego dobra. Cechą modlitwy inspirowanej przez Ducha Świętego jest zmaganie się o przyjęcie woli Ojca, o poddanie swojej woli, swego życia wymaganiom słowa Bożego. To jest istotny sens modlitwy błagalnej. Taka modlitwa posiada obietnicę Chry­stusa: O cokolwiek prosić będziecie Ojca w imię Moje, da wam (por. J 15, 16; 16, 23).

Posiadamy obietnicę nieomylnego wysłuchania naszej modlitwy, ale jeżeli prosimy w imię Chrystusa. A prosić w imię Chrystusa to znaczy prosić w jedności z Chrystusem,

zgodnie z Jego intencją modlitwy. Natomiast intencja mo­dlitwy Chrystusa zawsze odnosi się do przyjęcia woli Ojca. Modlić się przez Chrystusa, z Chrystusem, to znaczy tak się modlić, żeby z Nim wypowiadać swoje: „tak", „niech mi się stanie według Twego słowa", „nie moja, ale Twoja wola; nie jako ja chcę, ale jako Ty chcesz, niechaj się stanie".

Modlić się, to znaczy wejść w postawę Chrystusa wobec Ojca, w postawę pełnego poddania się woli Ojca, przyjęcia woli Ojca jako najwyższego dobra. Taka modlitwa nie jest niewolniczym uniżaniem się przed wszechmocą Boga. Nie dlatego przyjmujemy wolę Bożą, że inaczej być nie może, ale dlatego, że jest to wyraz naszej miłości wobec Boga. Mo­dlitwa, o ile właśnie tak jest pojęta, staje się również aktem miłości. Miłość bowiem polega na tym, żeby odgadywać życzenia umiłowanej osoby, żeby przyjąć jej wolę jako swoją, żeby pragnąć tego, czego ona pragnie. Jeżeli nasza modlitwa wyraża się w dążeniu do przyjęcia woli Ojca, do jej pozna­nia, do jej wypełnienia, to staje się aktem miłości, wyrazem miłości wobec Boga. Taka modlitwa nas uszlachetnia, w niej wyraża się nasza wielkość. Jesteśmy zdolni tak umiłować Boga, żeby przyjąć Jego wolę jako swoją, żeby swoją wolę przekreślić i poddać woli Ojca. Taka modlitwa jest wyrazem miłości. Nie jest ona jednak łatwa.

Kiedy się modlimy, zawsze stajemy oko w oko z całą rzeczywistością naszego skażenia, egoizmu, samolubstwa. Idąc na modlitwę, mamy wolę i pragnienie, żeby wyjść z siebie, zapomnieć o sobie i stanąć przed Bogiem, być do Jego dyspozycji. Kiedy jednak próbujemy się modlić, napo­tykamy przeszkody, roztargnienia w modlitwie. Czym są te roztargnienia? Ile razy zastanowimy się nad ich źródłem, za­wsze stwierdzimy, że byliśmy zajęci sobą, że w jakiś sposób krążyliśmy wokół swojego „ja", wobec urażonej dumy czy doznanej od kogoś przykrości albo że wracaliśmy do pew­nych przyjemnych wspomnień: ktoś nas pochwalił, coś nam się udało - myślimy o sobie z zadowoleniem. Nasza myśl nieustannie ciąży ku nam samym. Wtedy jednak kończy się kontakt z Bogiem, bo nie możemy myśleć jednocześnie o Bogu i o sobie. Boga możemy wprowadzić do swojej świa­domości tylko na tyle, na ile zapominamy o sobie. Kiedy zajmujemy się sobą, natychmiast zrywa się kontakt z Bogiem - dlatego trudno jest się modlić.

Na naszą pociechę trzeba jednak powiedzieć, że kto próbuje się modlić i zwalczać roztargnienia, ten się modli,

1 bardzo dobrze się modli, chociażby cała modlitwa polegała tylko na ciągle na nowo podejmowanej próbie zwalczania roztargnień. To bowiem oznacza, że ciągle próbujemy odejść od siebie, od swego egoizmu, zapomnieć o sobie i zwrócić się ku Bogu - a to właśnie jest modlitwa. Modlitwa, która od początku do końca jest tylko próbą zwalczania swoich roztargnień czy jakiejś ociężałości, może być najlepszą modlitwą, jeżeli na niej wytrwamy. Ciągle bowiem próbu­jemy dokonać tego zwrotu ku Bogu, co jest równoznaczne z odejściem od swojej pychy, od miłości własnej, od swego egoizmu. To jest modlitwa w Duchu. To jest to błaganie połączone ze zmaganiem się ze sobą. Jeżeli będziemy wierni praktyce takiej modlitwy, poznamy po jakimś czasie, że ona nas przemienia. W modlitwie nie chodzi o to, że to czy owo uprosiliśmy. Dobra modlitwa zawiera w sobie wysłuchanie, bo nas przemienia, dzięki niej wzrasta w nas nowy człowiek, zbliżamy się do Boga. Czy może być inny, cenniejszy owoc modlitwy, jak właśnie ten, że dojrzewa w nas nowy czło­wiek, że jest w nas więcej miłości, że bardziej zbliżamy się do Boga? Taka modlitwa zawiera więc w sobie wysłuchanie, daje nam wzbogacenie wewnętrzne - dlatego musimy trwać w niej i nie ustępować w obliczu trudności.

Musimy „zbudować" sobie Namiot Spotkania, codzien­nie poświęcić chociażby piętnaście minut na modlitwę. To jest niewiele, ale tak trudno nam znaleźć te piętnaście minut w ciągu dwudziestu czterech godzin, jakie ma każda doba, ciągle bowiem nasze własne sprawy wydają się ważniejsze. Nie potrafimy być do dyspozycji Boga, bezinteresownie po­święcić Mu chwili czasu, w której niby nic nie robimy, jak gdyby marnujemy czas, ale jest to ofiara czasu dla Boga. Jest to uznanie, że Bóg stanowi dla nas taką wartość, że warto dla Niego tracić czas. Jeżeli nie mamy czasu dla drugiego człowieka, jeżeli nie możemy znaleźć chwili, żeby spokojnie porozmawiać, na przykład z własną żoną czy mężem o po­ważnych sprawach, bo ciągle jesteśmy zagonieni, to znaczy, że ta osoba nie jest dla nas wartością, że w gruncie rzeczy nie jest przez nas miłowana, nie jest uznana jako warta tego, żeby mieć dla niej czas, żeby być do jej dyspozycji. Samo więc trwanie przed Chrystusem jest już modlitwą.

Nieraz wydaje nam się, że nie trwamy, że jesteśmy obo­jętni jak głaz. Nie potrafimy się skupić. Może tylko zwal­czamy swoją senność i zmęczenie, ale jednak trwamy przed Bogiem, jesteśmy do Jego dyspozycji - a taka modlitwa nas przemienia. Wierność praktyce Namiotu Spotkania, czyli osobistej rozmowy z Bogiem, jest najlepszym, niezastąpio­nym środkiem rozwoju naszego życia wewnętrznego, rozwo­ju nowego człowieka w nas. Dlatego poddajmy się działaniu Ducha, pozwólmy, żeby On poprzez naszą wolę modlił się do Ojca, żeby przyczyniał się za nami w nas, abyśmy pod­dali całe swoje życie woli Ojca, abyśmy coraz to bardziej żyli i działali zgodnie z wolą Ojca. Musimy uwierzyć, że Bóg współdziała z nami we wszystkim i że wszystko, cokolwiek w życiu nas spotyka, a jest niezależne od naszej woli, zawsze jest wyrazem miłości Ojca, który przez wszystko potrafi nas doprowadzić do tego, co jedynie się liczy, do zjednoczenia z Nim przez miłość. Umiejmy Bogu zaufać wbrew wszelkim trudnościom i pozorom. Umiejmy wierzyć, że miłość Boga w końcu zwycięży, że wszystko zmierza do tego, żebyśmy bardziej zbliżyli się do Boga i zjednoczyli się z Nim przez miłość. Duch Święty nas do tego prowadzi i On realizuje to w nas przede wszystkim przez modlitwę. Przez modlitwę błagania i zmagania się. Przez modlitwę, która jest metano-ią, czyli naszym zwróceniem się ku Bogu, a odwróceniem się od siebie. Przez modlitwę, w której wyraża się nasza miłość i przez którą miłość się oczyszcza i doskonali.

 

Krościenko nad Dunajcem, 8 sierpnia 1973 r.

 

Modlitwa źródłem życia Kościoła

 

[...] Dzieje Apostolskie są równocześnie dziejami począt­ków Kościoła. Wczytując się w Dzieje Apostolskie, poznaje­my tajemnicę Kościoła - jego początki i rozwój, a także istot­ne elementy, które tworzą Kościół i jego życie. Na pierwszych stronach Dziejów Apostolskich Kościół często jest ukazy­wany jako wspólnota modląca się. Pierwotny stan Kościoła, a raczej stan poprzedzający jego właściwe narodziny, oddaje sytuacja, kiedy po Wniebowstąpieniu Chrystusa Apostołowie wrócili do Jerozolimy z góry zwanej Oliwną i weszli do Wie­czernika. Przebywali tam: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda [brat] Jakuba. Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa i braćmi Jego - mówią Dzieje Apostolskie (1, 13-14).

Natomiast życie pierwotnego Kościoła po Zesłaniu Du­cha Świętego zostało scharakteryzowane w słowach: Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni (por. Dz 2, 42.46a). Kiedy zaś Apostołowie zostali uwolnieni z więzienia, przybyli do wspólnoty i złożyli sprawozdanie o tym, co ich spotkało, wtedy wszyscy spontanicznie, jed­nomyślnie podnieśli głos do Boga i modlili się: Wszechwład­ny Stwórco nieba i ziemi, i morza, i wszystkiego, co w nich istnieje, Tyś przez Ducha Świętego powiedział ustami sługi Twego Dawida: Dlaczego burzą się narody i ludy knują rzeczy próżne? Powstali królowie ziemi i książęta zeszli się razem przeciw Panu i przeciw Jego Pomazańcowi (Dz 4, 24b-26). Dalej modlili się, żeby Bóg okazał swoją moc i dał sługom swoim głosić Jego słowo z całą odwagą (por. Dz 4, 27-30).

I tak ciągle Kościół pierwotny ukazuje się nam jako wspól­nota modlitwy.

W okresie paschalnym pragniemy odnowić w sobie wła­ściwy obraz Kościoła i na nowo sobie uświadomić, jakie są istotne jego funkcje - można by powiedzieć - jego funkcje życiowe, dzięki którym on żyje, rozwija się i staje się wśród nas rzeczywistością.

Kościół jest instytucją, ma swoją formę organizacyjną i to wszystko należy do jego istoty. Ale Kościół nie może być tylko organizacją, instytucją czy administracją. To wszystko, co w Kościele tworzy pewną formę, musi być na­pełnione treścią, czyli życiem. Chcemy, żeby Kościół wśród nas był Kościołem żywym. Często spotykamy pewne formy jego skostnienia czy sformalizowania. Mówimy wtedy, że Kościół, chociaż istnieje jako instytucja, jest jednak mar­twy. Otóż całe dzieło odnowy Kościoła - zapoczątkowane przez Sobór Watykański II - zmierza do tego, żeby w świecie współczesnym Kościół znowu stał się dzisiaj żywy.

Ciągle musimy sobie stawiać pytanie: kiedy Kościół jest żywy wśród nas, w nas? Na to pytanie odpowiadamy przede wszystkim w ten sposób: Kościół jest żywy, kiedy się mo­dli, kiedy jest wspólnotą modlitwy. Modlitwa jest pierwszą funkcją życiową Kościoła. Wiemy, że już św. Paweł nazwał Kościół Ciałem Chrystusa, porównał go więc do żywego organizmu. Jeżeli zatem Kościół jest żywym organizmem, to jest on naprawdę żywy wtedy, kiedy się modli, bo modlitwa jest tym, czym oddech dla naturalnego, ludzkiego ciała czy dla każdego żywego organizmu. Organizm, który już nie oddycha, jest martwy. Kiedy chcemy stwierdzić, czy ktoś jeszcze żyje - na przykład po jakimś wypadku - to przykła­damy mu lusterko do ust, żeby zobaczyć, czy osiada na nim para - jako znak, że w tym człowieku jest jeszcze oddech, że on żyje. To porównanie trzeba zastosować do Kościoła, Mistycznego Ciała Chrystusa; Kościół, który się nie modli, jest martwy. Kościół jest żywy tam, gdzie tworząca go wspól­nota się modli. Musi się modlić każdy pojedynczy członek Kościoła, aby był jego żywym członkiem, i musi się modlić wspólnota chrześcijańska, w której Kościół się urzeczywist­nia. Cały Kościół musi się modlić. To jest pierwsza, podsta­wowa funkcja życiowa Kościoła.

W teologii pastoralnej mówi się o podstawowych funk­cjach Kościoła, dzięki którym Kościół żyje, rozwija się. Wymienia się wśród nich: przepowiadanie słowa Bożego, sprawowanie sakramentów, czyli liturgię oraz działalność charytatywną. Często jednak zapomina się o tej podstawo­wej funkcji, jaką jest modlitwa. Kościół modlący się, Ecclesia orans, Kościół jako wspólnota modlitwy - to jest jego pod­stawowe określenie. Dlatego też odnowa Kościoła rozpoczy­na się od odnowy życia modlitwy.

Jesteśmy dzisiaj świadkami powstawania wielu ruchów modlitewnych w Kościele. Z mocą działa dzisiaj Duch Święty w tak zwanej odnowie charyzmatycznej, która w swej istocie jest odnową życia modlitwy. Powstają grupy czy wspólnoty modlitewne, które schodzą się tylko po to, żeby razem się modlić i tę modlitwę w szczególny sposób wspiera Duch Święty. Łączą się z tym nieraz jakieś niezwykłe zjawiska: mó­wienie językami, prorokowanie. Są to przejawy intensywne­go życia modlitwy, które wzbudza Duch Święty. Obok odno­wy charyzmatycznej w znaczeniu ściślejszym istnieje wiele innych ruchów odnowy życia modlitwy. Na przykład ruch medytacyjny, w którym współczesnego człowieka wprowa­dza się w umiejętność medytacji, kontemplacji. Fakt, że na Zachodzie szerzą się różne wschodnie formy religijności czy formy podobne do życia religijnego, również jest dowo­dem zapotrzebowania na kontemplację czy medytację. Ale smutne jest to, że chrześcijanie muszą się uczyć modlitwy od pogan, od religii indyjskich czy innych - jakbyśmy nie posiadali własnego, niesłychanie bogatego dorobku, tradycji życia modlitwy od początku Kościoła. Ale widocznie czegoś brakuje w naszym duszpasterstwie, w naszej zwyczajnej pracy w parafiach, skoro ludzie nie potrafią się modlić i jako chrześcijanie zapożyczamy się u innych, których źródła mo­dlitwy na pewno nie są tak bogate jak te, które od początku biją w Kościele. Kościół bowiem od początku jest wspólnotą, w której Duch Święty uczy ludzi modlitwy i łączy ich w mo­dlitewną wspólnotę.

Ruch Światło-Życie jako ruch posoborowej odnowy Kościoła stara się przede wszystkim być ruchem odnowy życia modlitwy. Istnieje w nim specjalna posługa, tak zwana diakonia modlitwy. Organizowane są oazy modlitwy - naj­krótsze formy oaz, trwające dwa, trzy dni - których celem jest rozmodlenie ludzi przez wprowadzenie w różne formy modlitwy. W oazie piętnastodniowej szkoła modlitwy jest jednym z głównych elementów programu. Nie bylibyśmy ruchem żywego Kościoła, ruchem odnowy, gdybyśmy to zadanie zaniedbali. A ilekroć je zaniedbujemy, ilekroć ono przestaje być naszą centralną troską, tyle razy nie spełniamy należycie swojego powołania; nie służymy wiernie swojemu charyzmatowi. W tym czasie paschalnym, kiedy na nowo uświadamiamy sobie prawa życia i rozwoju Kościoła, mu­simy także tę prawdę na nowo sobie uświadomić i na nowo podjąć wysiłek szkoły modlitwy, abyśmy w ten sposób byli żywym Kościołem i innym ukazywali drogę do żywego Kościoła. [...]

 

Carlsberg, 20 kwietnia 1985 r.

 

Przemieniająca moc modlitwy

Oaza modlitwy jest okazją, aby zastanowić się nad naszą modlitwą i nad jej brakami, aby podjąć wysiłek nauczenia się modlitwy. Dlatego powinna się zacząć prośbą, którą Aposto­łowie skierowali do Chrystusa: Panie, naucz nas modlić się (Łk 11, 2).

Pismo Święte jest pełne nie tylko modlitwy, ale także zachęty do modlitwy, pouczeń o niej i zapewnień o jej mocy. Dzisiaj poucza nas św. Jakub: Wielką moc posiada wyrwała modlitwa sprawiedliwego (Jk 5, 16). Modlitwa okazuje szcze­gólnie swoją moc, kiedy modlimy się o uzdrowienie kogoś z naszych bliskich i kiedy modlimy się o odpuszczenie grze­chów. Ma ona moc przyniesienia zdrowia ciału i duszy.

Chcemy dzisiaj zastanowić się nad tą uzdrawiającą mocą modlitwy. Kiedy czytamy świadectwa i zapewnienia o mocy modlitwy, stwierdzamy, że nasze codzienne doświadczenie często im zaprzecza. Jest ono raczej doświadczeniem nie­mocy i słabości naszej modlitwy. Tyle modlitwy, a tak mało widzimy jej skutków i owoców. Tyle modlitwy, a tak mało się zmienia w naszym życiu osobistym i w naszym środowisku, w którym żyjemy. Pocieszamy się tym, że obietnica mocy modlitwy w Piśmie Świętym zawsze idzie w parze z zachętą do wytrwałej modlitwy. Wielką moc ma modlitwa wytrwała - mówi św. Jakub. Zawsze więc możemy sobie powiedzieć: „Widocznie jeszcze za mało się modliliśmy. Nasza modli­twa jest za mało wytrwała i dlatego jeszcze nie widzimy jej skutków". Jest to oczywiście prawdziwe, ale wydaje mi się, że jeszcze gdzie indziej należy szukać braków, które powo­dują, że nasza modlitwa nie jest wysłuchiwana i cechuje się często niemocą, i które równocześnie sprawiają, że grozi nam wpadnięcie w rutynę, w przyzwyczajenie, w sformali­zowanie naszej modlitwy. Modlitwa zanoszona we właściwy sposób objawia swoją moc - można by powiedzieć - natych­miast, bo w samym akcie dobrej modlitwy już jest zawarta przemiana nas samych i osób, wśród których żyjemy. W ten sposób powinniśmy doświadczać mocy naszej modlitwy.

Apostołowie prosili Pana: „Naucz nas modlić się". W odpowiedzi na tę prośbę Chrystus nauczył ich modlitwy „Ojcze nasz", którą nazywamy Modlitwą Pańską. Na pierw­szym miejscu kazał im się modlić: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie króle­stwo Twoje, niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak w niebie (Mt 6, 9-10). W zrozumieniu sensu tej pierwszej z próśb Modlitwy Pańskiej jest równocześnie zawarta nauka o modlitwie owocnej i skutecznej. W pierwszym psalmie dzisiejszej jutrzni również spotkaliśmy się z tą postawą, któ­ra ma cechować naszą modlitwę, podobnie jak w pierwszej części modlitwy Ojcze nasz: Z całego serca wołam: wysłuchaj mnie, Panie, zachować chcę Twoje ustawy. Wołam do Ciebie, a Ty mnie wybaw, będę strzegł Twoich napomnień. Przychodzę o świcie i wołam, pokładam ufność w Twoich słowach. Budzą się moje oczy jeszcze przed świtem, aby rozważać Twoje słowo. W dobroci swej, Panie, słuchaj głosu mego i daj mi życie zgod­ne z Twoim przykazaniem (Ps 119, 145-149).

Pierwszy warunek modlitwy dobrej i owocnej polega na wyrażeniu gotowości przyjęcia woli Bożej i na stara­niu o poddanie się jej. Modlitwa nie polega na tym, żeby próbować nakłonić Boga do tego, aby On wypełnił naszą wolę. Tymczasem bardzo często modlitwa przyjmuje taki charakter. Wielu sobie nawet nie zdaje sprawy z tego, że tu leży podstawowy błąd naszej postawy w czasie modlitwy. Zwłaszcza, kiedy chodzi o modlitwę błagalną. Przycho­dząc na modlitwę, już wiemy, czego chcemy. Przychodzimy z gotowym życzeniem czy planem. A potem zmierzamy do tego, żeby Bóg to zaakceptował, żeby zechciał uczynić to, co my chcemy, żeby raczył spełnić naszą wolę. Tymczasem celem modlitwy jest coś wręcz przeciwnego - mamy stanąć przed Bogiem, rezygnując z własnego planu na rzecz Jego planu, zrezygnować ze swojej woli po to, żeby przyjąć Jego wolę. Na modlitwie nie mamy nakłaniać Boga do tego, żeby spełnił naszą wolę, ale nakłonić swoją wolę, aby poddała się woli Boga. Jeżeli tak się modlimy, to w nieustannym akcie modlitwy wyraża się jej moc: w nas dokonuje się zasadnicza przemiana. Przemieniamy siebie w takim stopniu, w jakim odchodzimy od własnej koncepcji życia, od własnych planów życiowych, od własnych pragnień i dążeń po to, żeby przyjąć to, co Bóg dla nas przygotował. Szczera modlitwa związana z taką postawą objawia swą moc w tym, że sam sposób mo­dlenia się już jest przemianą naszego życia. Taka modlitwa jest wysłuchana w samym swoim akcie.

W modlitwie wsłuchujemy się w słowo Boga do nas skie­rowane i to słowo staramy się przyjąć jako słowo życia, słowo, któremu chcemy swoje życie podporządkować. W modlitwie rezygnujemy z własnego osądu sytuacji, w której jesteśmy, z własnego osądu dotyczącego tego, co jest nam potrzebne, co powinno się stać, aby nasza sytuacja się zmieniła. W mo­dlitwie poddajemy siebie pod osąd Boga. To On wie, co jest dla nas dobre i najlepsze. On wie, jak mamy się zachować w danej sytuacji, jaka będzie ona w przyszłości i jakie jest wyjście z cierpienia czy kłopotu, w którym się znajdujemy. Poddajemy pod osąd Boży naszą konkretną, egzystencjalną sytuację. Zanoszona w ten sposób modlitwa już zawiera w sobie wysłuchanie. Skoro bowiem przyjmujemy taką po­stawę, wchodzimy w takie usposobienie wobec Boga, to tym samym przemieniamy siebie zgodnie z myślą Bożą, zgodnie z planem Bożym. Pierwszą bowiem i najważniejszą sprawą w modlitwie jest wyzbycie się własnej woli, zgodzenie się z tym, że to, co nasze, będzie przekreślone, a nie usiłowanie, aby za wszelką cenę skłonić Boga do tego, żeby stał się uległy wobec naszych zamiarów, zamierzeń i planów. Nie jest to łatwe dla naszej natury. Jej skażenie bowiem polega głównie na tym, że chcemy realizować własne zamiary i plany, które pociągają za sobą decyzje i czyny. Żeby z tego zrezygnować, trzeba po prostu umrzeć dla siebie. To jest oczywiście nieła­twe. Dlatego też wiele jest w naszym życiu modlitw, które są tylko słowami czy myślami, ale nie łączy się z nimi doświad­czenie mocy Boga w naszym życiu. Sytuacja wynikająca z naszej skażonej natury pokazuje, że ostatecznie modlitwa owocna, modlitwa, która objawia swoją moc w naszym ży­ciu, musi być związana z krzyżem. Właściwie dopiero w do­świadczeniu krzyża, kiedy zdobywamy się na pogodzenie się z wolą Bożą w cierpieniu, stajemy się zdolni do dobrej modlitwy. Kiedy cierpienie przekreśla naszą wolę, nasze pra­gnienia, nasze plany, kiedy stajemy w obliczu rzeczywistości, której nasza natura nie chce zaakceptować, w obliczu której nasza natura musi umrzeć, dopiero wtedy są nam dane wa­runki dobrej modlitwy. Wtedy już nie tylko słowami, ale egzystencjalnie musimy poddać się woli Bożej, rezygnując ze swoich własnych planów. Dlatego Bóg uczy nas dobrej modlitwy ostatecznie przez cierpienie, przez uczestnictwo w krzyżu swojego Syna, w umieraniu. Ostatecznie tylko umieranie jest dla nas szansą dobrej modlitwy, bo wtedy umieramy dla siebie i zaczynamy żyć dla Boga.

Zwróćmy jeszcze uwagę na znaczenie modlitwy i na jej przemieniającą moc w odniesieniu do środowiska, w którym żyjemy, i problemów, które powstają we współżyciu z innymi ludźmi. Codziennie powstają różne konflikty, szczególnie je­żeli środowisko, w którym żyjemy, jest jakieś przypadkowe, niejednolite i różni ludzie funkcjonują w nim na różnych za­sadach. Są z nami, żyją, pracują z nami i różne napięcia czy konflikty wydają się nieuniknione. Pojawia się więc pytanie: „W jaki sposób przez modlitwę mamy rozwiązywać te kon­flikty?" Zwykle sięgamy do modlitwy w intencji tych ludzi, z którymi żyjemy. Polecamy Bogu różne problemy, które powstają. Ale i tutaj doświadczamy często jakiejś nieskutecz­ności, braku owocności naszej modlitwy. Próbując odkryć źródła tej nieskuteczności, znowu znajdziemy je w pewnych brakach naszej modlitwy. Konflikty powstają prawie zawsze na tym tle, że wobec innych ludzi mamy swoje zdanie i je­steśmy przekonani, że jest to zdanie słuszne: „Ja mam rację". Pierwszą reakcją w kontakcie z drugim człowiekiem, w ze­tknięciu się z jego postawą, postępowaniem czy z jego oceną, jest z naszej strony osąd, który zawsze mówi: „On nie ma racji, ja mam rację". Oczywiście ta postawa jest obustronna, dlatego nieunikniona jest kłótnia czy w inny sposób wy­rażający się konflikt. Jeżeli w takich sytuacjach próbujemy najpierw przyjąć właściwą postawę modlitwy, to otwiera się nam droga do rozładowywania konfliktów i objawia się moc modlitwy.

Dobra modlitwa w intencji drugiego człowieka polega najpierw na zrezygnowaniu ze swego sądu i na przyjęciu w jego miejsce osądu Boga. Modląc się w sprawach naszych bliźnich, podobnie jak w swoich sprawach osobistych, rów­nież rezygnujemy z własnego sądu i z własnych planów wobec tych ludzi. Zwykle bowiem osądzamy bliźniego za to, że nie postępuje tak, jak byśmy sobie tego życzyli, to znaczy, że nie poddaje się naszej woli, naszym planom, naszym koncepcjom czy wizjom w konkretnej sytuacji. Stąd powstaje w nas osąd, potępienie i odrzucenie drugiego człowieka. Gdybyśmy mieli w sobie permanentną postawę modlitwy, to pierwszym od­ruchem byłoby pytanie: „Czego chce Bóg od tego człowieka? Jak Bóg widzi jego i związaną z nim sytuację?", a nie: „Jak ja tę sytuację oceniam według moich własnych zamiarów i pla­nów?" To równocześnie byłoby rozładowaniem konfliktu, bo przyjęlibyśmy postawę rezygnacji ze swego sądu i z własnych planów wobec danego człowieka, a w miejsce tego przyjęliby­śmy Boży sąd i Boże plany w stosunku do niego i w stosunku do nas. Pytalibyśmy: „Czego Bóg chce dla mnie przez to, że każe mi żyć z tym człowiekiem, że każe mi wejść w taką sytuację, w takie układy?". W nich zawsze zawarta jest wola Boża i dla tego człowieka, i dla nas. Dopiero kiedy przyjmie­my taką postawę, możemy we właściwy sposób rozwiązać różne powstające konflikty czy napięcia.

Druga sprawa to modlitwa za tego człowieka, czyli przyjęcie jego samego i jego problemów w obliczu Boga. Akt modlitwy jest równocześnie aktem przyjęcia drugiego człowieka, aktem otwarcia się na niego. Jego problemy sta­ją się moimi problemami, jego cierpienia stają się moimi cierpieniami. Jego troski stają się moimi troskami. Akt modlitwy w intencji drugiego człowieka w konkretnych jego kłopotach, problemach, jest pierwszym aktem miłości. Miłość bowiem jest przyjęciem drugiego człowieka i przeję­ciem się nim, jego troskami, problemami. Kiedy staję przed Bogiem z problemami i troskami drugiego człowieka, to równocześnie ta modlitwa mnie przemienia, bo sprawia we mnie postawę miłości, postawę odejścia od siebie i wejścia w sprawy drugiego człowieka. Tutaj objawia się ogromna moc modlitwy, która przemienia najpierw mnie, jako tego, który się modli, ale potem ta moc modlitwy okazuje się rów­nież w tym, że przemienia drugiego człowieka. Nigdy nie przemienimy drugiego człowieka przez osąd, przez potępie­nie, przez wydanie wyroku na niego, przez przeciwstawienie jego postawie, jego woli, jego poglądom - swoich własnych. Taka sytuacja tylko zaostrza konflikty, napięcie i do niczego nie prowadzi. Natomiast postawa modlitwy, która najpierw zmienia mnie wewnętrznie, sprawia, że przemienia się także drugi człowiek. W obliczu takiej postawy drugi człowiek też zaczyna się zmieniać, zaczyna się zastanawiać, czy rzeczywi­ście tylko on ma rację. Wtedy otwiera się droga do dialogu, do pojednania.

Musimy podjąć wysiłek, żeby nasza modlitwa była modlitwą mocy, modlitwą, która przejawia swoją moc na­tychmiast, w samym akcie modlitwy, przez to, że modlimy się we właściwy sposób. Musimy podjąć wysiłek, żeby taka modlitwa stała się integralnym elementem codziennych sytuacji życiowych, żeby nasze życie nie przebiegało jakimś podwójnym nurtem: tu jest czas modlitwy, kiedy stajemy przed Bogiem, a poza tym reagujemy w sposób czysto na­turalny. Niestety często tak jest, bo nie jesteśmy jeszcze tak dalece doskonali w modlitwie, żeby modlitwa i życie sta­nowiły nierozdzielną jedność. Normalnie przez większość dnia w rozmowach, w naszych reakcjach bazujemy na naszej naturze. A nasza natura spontanicznie reaguje i odpowiada, i stąd w ciągu dnia tyle konfliktów, tyle ostrych słów, tyle napięć. Próbujemy to potem naprawić, w modlitwie wraca­my do tego, uznajemy przed Bogiem swoje błędy. To jest na pewno duży krok w rozwoju życia wewnętrznego. Musimy jednak zmierzać do tego, żeby postawa właściwa dobrej mo­dlitwie towarzyszyła nam również i poza modlitwą. W ten sposób będziemy się modlili nieustannie i całe nasze życie stanie się modlitwą.

Carlsberg, 31 stycznia 1987 r. - konferencja wygłoszona pod­czas oazy modlitwy.

 

 

 



[1] Werset towarzyszący śpiewowi hymnu O, Stworzycielu Duchu, przyjdź, zob. 'Nabożeństwa. Modlitwy. Błogosławieństwa. Agenda parafialna, Ząbki 2002, s. 383-384.