ŻYCIE MOJE ODDAJĘ


Ks. Franciszek Blachnicki - Życie moje oddaję Seria wydawnicza: SZKOŁA MODLITWY

 

Od redakcji 4

Tajemnica życiodajnej śmierci 38

MOC W SŁABOŚCI 263

Znak chwały i nowego życia. 529

Drogą Chrystusa. 595

Mam moc oddać moje życie. 808

Posiadać siebie w dawaniu siebie. 939

Droga do życia. 1247

Tylko miłość nie umiera. 1340

Przez śmierć do życia. 1581

Miłość płodna i macierzyńska. 1949

 

 

Od redakcji

Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Tylko do osiągnięcia ta­kiej miłości zmierzają wszystkie wysiłki, jakie podejmujemy na drodze naszego życia wewnętrznego. Tylko w ten sposób bowiem możemy się upodobnić do naszego Pana i razem z Nim wejść w tajemnicę życiodajnej śmierci. Jedynie odda­nie życia z miłości pozwoli nam doświadczyć miłości Ojca, który w śmierci nie opuszcza, ale na dar życia odpowiada darem życia - życie za życie, miłość za miłość.

W kolejnym tomiku serii „Szkoła modlitwy" przekazuje­my zbiór homilii ks. Franciszka Blachnickiego, które pomo­gą nam kroczyć drogą przechodzenia przez śmierć do życia i przygotowywania się przez całe życie na ten najważniejszy akt oddania życia z miłości w chwili śmierci, a także odkryć radość płynącą z przeżywania prawdy, że umieranie z miło­ści nie jest pozbawione sensu, bo staje się źródłem nowego życia dla innych. Jezus Chrystus pierwszy przeszedł tę drogę i jest dla nas Świadkiem Wiernym: miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, by je znów odzyskać (J 10, 17).

Większość tekstów została spisana z kaset magnetofo­nowych i opracowana już po śmierci Autora. Tytuły i śród­tytuły oraz opuszczenia, zaznaczone w tekście kropkami w nawiasie kwadratowym, pochodzą od redakcji.

 

Tajemnica życiodajnej śmierci

Pieśń o cierpiącym słudze Jahwe, w której prorok Iza­jasz tak realistycznie opisuje mękę Mesjasza, iż nazwano go piątym Ewangelistą, kończy się pozytywnym, radosnym akcentem. Ukazuje bowiem owoce śmierci Mesjasza: Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży (...) Po udrękach swej duszy ujrzy światło (...) Za­cny mój Sługa usprawiedliwi wielu (...) w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz (Iz 53, 10-12). Owocem śmierci Chrystusa na krzyżu jest nowe życie i dla samego Mesjasza, i dla Jego potomstwa. A gdy wszystko wy­konał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają (Hbr 5, 9). Również według świadectwa autora Listu do Hebrajczyków owocem śmierci Chrystusa na krzyżu jest zbawienie wieczne dla wszystkich. Zbawienie wieczne, czyli życie wieczne. Umierając na krzyżu, Chrystus obiecuje skruszonemu łotrowi życie: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk 23, 43). Będziesz właśnie tam, gdzie jest pełnia nowego życia, życie wieczne. W różnych słowach dzisiejsza liturgia objawia nam tajemnicę życiodajnej śmierci. To jest centralna tajemnica naszej wiary. Tajemnica paschalna Chrystusa. Przejście przez śmierć do życia. Śmierć nie pro­wadzi w ciemność, w nicość. Śmierć prowadzi do nowego życia, do pełni życia.

Cóż to za tajemnica? Jakże się to może stać, żeby ze śmierci powstawało życie? Dlaczego jako chrześcijanie mo­żemy gloryfikować, wysławiać śmierć?

Tajemnica życiodajnej śmierci. Tajemnica ta wyjaśnia się w słowach Chrystusa: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego (Łk 23, 46). Te słowa wskazują na postawę Chrystusa w chwili Jego śmierci. Śmierć Chrystusa to nie jest bierne niesienie przemocy, gwałtu. Chrystus przyjmuje śmierć świadomie i dobrowolnie. Krótko przed swoją męką oświad­cza: Nikt nie może mi zabrać życia. Ja sam kładę moje życie w ofierze (por. J 10, 17-18). Chrystus świadomie akceptuje śmierć i czyni ze swoich cierpień i ze swojej śmierci ofiarę, którą składa Bogu, swemu Ojcu, jako dowód miłości. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje (J 15, 13). Właśnie na krzyżu Chrystus spełnia świadomie, dobrowolnie akt największej miłości, bo oddaje życie z mi­łości ku Ojcu i z miłości ku ludziom, swoim braciom. Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. To są słowa, w których Chrystus wypowiada sens swojej śmierci, ukazuje nam in­tencję swoich cierpień, swojego umierania: oddanie się Ojcu. A oddanie się to jest miłość, bo istotą miłości jest oddanie siebie, oddanie życia. Właśnie dlatego śmierć Chrystusa jest śmiercią życiodajną, że jest to śmierć z miłości. Nie ma znaczenia sama śmierć jako taka. Ale ma znaczenie akt mi­łości, tak wielkiej miłości, że oddaje wszystko, oddaje życie. To życie kona wśród straszliwych cierpień, ale Chrystus to wszystko dobrowolnie akceptuje, żeby większa była ofiara, żeby większa wyraziła się w tym Jego miłość wobec Ojca i wobec nas wszystkich, Jego braci.

Bóg Ojciec przyjmuje ofiarę miłości swego Syna. Taka ofiara nie może pozostać bez odpowiedzi. Na ofiarę życia, na oddanie życia Bóg Ojciec odpowiada darem nowego życia. Dlatego śmierć i zmartwychwstanie to jedna rzeczywistość, dwa aspekty jednej i tej samej rzeczywistości. Życie za życie. Chrystus oddaje życie z miłości. Bóg Ojciec wyraża swoją miłość i w ten sposób przywraca Synowi życie, nowe życie, zmartwychwstanie. Miłość nie może pozostać bez odpowie­dzi. Ofiara Syna musi wyzwolić wzajemną miłość Ojca. Wła­śnie dlatego ta śmierć jest życiodajna: ze śmierci życie tryska. A ponieważ Chrystus swoje życie oddaje za nas, z miłości ku nam, dlatego to nowe życie jest nie tylko dane Chrystusowi w zmartwychwstaniu, ale spływa również na nas. Wszyscy jesteśmy obdarowani nowym życiem, które tryska ze śmierci Chrystusa.

Istnieje takie prawo, że miłość, która wyraża się we wza­jemnym dawaniu siebie, zawsze musi być życiodajna, płod­na, macierzyńska. Dlatego, kiedy spotkały się te dwie miło­ści: miłość Syna, który oddaje Ojcu życie na krzyżu, i miłość Ojca, który przyjmuje tę ofiarę Syna, to z tego spotkania się miłości Ojca i Syna w godzinie krzyża musi tryskać życie. Dlatego prorok, który zapowiada śmierć Mesjasza, mówi, że ujrzy On potomstwo i stanie się źródłem nowego życia dla wielu. Ta tajemnica krzyża, tajemnica życiodajnej śmierci, która rodzi zmartwychwstanie, jest centralną tajemnicą chrześcijaństwa. I to jest tajemnica naszego życia. W chwili chrztu świętego zostaliśmy włączeni w prawo życiodajnej śmierci. Przez chrzest zostaliśmy zanurzeni w śmierci Chry­stusa, ale po to, żebyśmy z Nim chodzili w nowości życia i zmartwychwstania.

Wskutek grzechu zostaliśmy skazani na śmierć. Powin­niśmy umierać. Nasze naturalne życie jest nieustannym umieraniem. Wyrażono to we współczesnej filozofii egzystencjalizmu ateistycznego, określając istnienie ludzkie jako istnienie ku śmierci. Z każdą chwilą bowiem zbliżamy się do ustalonego i nieuchronnie stojącego przed nami momentu śmierci. Im dłużej żyjemy, tym bliżej jesteśmy śmierci. A więc właściwie ciągle umieramy. A nasze życie - pełne cierpień, frustracji, niepowodzeń naszych planów i ambicji - czyż nie jest nieustannym, ciągłym umieraniem. Kiedy zaś przyjdzie choroba, to wtedy też powoli, stopniowo umieramy. Nieraz długie lata człowiek choruje nieuleczalnie i wie, że ta choroba musi się skończyć śmiercią. Istnienie ku śmierci.

Od chwili chrztu świętego jednak nasza sytuacja jest inna. O śmierci każdego chrześcijanina można powiedzieć:

„A z tej śmierci życie tryska". My nie umieramy, ale prze­chodzimy przez śmierć do nowego życia, do prawdziwego życia, do zmartwychwstania. Musimy jednak spełnić jeden warunek, który wyrażają słowa: Ojcze, w Twoje ręce powie­rzam ducha mojego. Musimy świadomie akceptować nasze umieranie i zrobić z niego akt miłości, przyjąć je z ręki Boga, oddać Bogu wszystkie nasze cierpienia, wszelkie umieranie i swoją śmierć. Posiadamy moc, żeby z naszej śmierci uczynić akt miłości wobec Boga i wobec innych ludzi, naszych braci. Jeżeli w wierze dokonamy tego aktu, że stale będziemy w ten sposób przyjmowali to umieranie, które jest i tak koniecz­nością, to możemy dokonać przedziwnej zamiany. Wszelkie cierpienia, wszelkie umieranie w naszym życiu będzie miało wielką wartość, będzie rodziło nowe życie. A kiedyś, gdy przyjdzie godzina śmierci, to będzie ona dla nas przejściem z tego życia, które jest właściwie tylko dalekim obrazem prawdziwego życia, do pełni życia, do zmartwychwstania. Nasza śmierć nie będzie przejściem w ciemność, w nicość, ale będzie przejściem ku pełni światła. Dlatego modlimy się za naszych zmarłych: „a światłość wiekuista niechaj im świe­ci" i jesteśmy przekonani, że przeszli oni do pełni światła i nowego życia.

Musimy poddać swoje życie temu prawu życiodajnej śmierci jeszcze w innym aspekcie. Przede wszystkim musi­my umierać dla naszego grzechu. A grzech to nasz egoizm, nasza pycha, samolubstwo, miłość własna, grzech to stary człowiek w nas, człowiek cielesny. Ile razy przeciwstawiamy się w mocy Ducha egocentrycznym, grzesznym tendencjom naszej natury, tyle razy jak gdyby zadajemy sobie śmierć, zadajemy śmierć staremu człowiekowi w nas. Ale właśnie to zadawanie śmierci jest ciągłym przechodzeniem do nowego życia, którego prawem jest miłość, agape, bezinteresow­ność, służba, posiadanie siebie w dawaniu siebie. I to jest właśnie nasze powołanie, to jest nasze zadanie. To znaczy żyć w powołaniu chrztu świętego, realizować nasz chrzest: ciągle podejmując ten wysiłek przekreślania swego egoizmu i wchodzenia na drogę nowego życia, drogę określoną przez słowo Boże, przez Boży plan zbawienia, przez prawo miłości Boga i bliźniego. Na tym polega nasze chrześcijańskie życie. To znaczy uczestniczyć w tajemnicy paschalnej Chrystusa, przechodzić ze śmierci do życia. To jest wspaniała droga, którą Chrystus nam ukazał, droga życiodajnej śmierci. Chcemy w naszych rozważaniach odkryć na nowo to prawo życiodajnej śmierci, żeby odtąd bardziej świadomie poddać nasze życie rytmowi tego prawa, które pokazuje drogę do światła, do pełni życia. Na początku jest to droga trudna, droga cierpienia, umierania, ale i w stosunku do nas spełni się to, co przepowiada prorok o słudze Jahwe: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Jeśli On wyda swoje życie na ofiarę (...) po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci (Iz 53,10-11). I my kiedyś ujrzymy światło wiekuiste i nasyci­my się nim na zawsze.

Homilia do czytań: Iz 52, 13 - 53, 12; Ps 30; Łk 23, 33-48, wy­głoszona dziesiątego dnia OŻK, 6 lipca 1978 r., w Krościenku nad Dunajcem.


MOC W SŁABOŚCI

Krzyż, który sam z siebie stanowi znak niemocy, słabo­ści i klęski, stał się dla nas znakiem nadziei i zwycięstwa, znakiem życia. Kiedy Chrystus został przybity do krzyża, znalazł się na samym dnie swojej niemocy i słabości. Unie­ruchomiony, przybity gwoździami do krzyża, cierpi w naj­większym opuszczeniu. A jednak wtedy zwycięża. Pieśń proroka Izajasza o cierpiącym słudze Jahwe, który idzie na śmierć jak Baranek, cicho, bez żadnego oporu, kończy się ak­centem pozytywnym. Opisuje wspaniałe owoce tej śmierci. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój sługa usprawiedliwi wielu (...) w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował (Iz 53, 11-12).

W chwili największej słabości i swojej największej niemo­cy, Chrystus wypowiada słowa, w których kryje się tajemnica największej mocy, słowa, które są źródłem życia i nadziei: Oj­cze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). To słowo przebaczenia ma moc zgładzenia wszystkich grzechów wszyst­kich ludzi wszystkich czasów. To słowo przeważyło szalę. Na jednej szali wagi zostały złożone wszystkie winy, wszystkie zbrodnie, wszystkie grzechy wszystkich ludzi wszystkich czasów, także wszystkie grzechy każdego z nas. A na drugiej szali zostało złożone to słowo: Ojcze, przebacz, słowo poparte ofiarą Chrystusa, oddaniem w cichości, bez oporu, swojego życia. Wtedy właśnie szala została przeważona. To słowo prze­baczenia poparte ofiarą życia Baranka, Chrystusa, ma większą moc niż wszystkie zbrodnie i grzechy całej ludzkości. Sytuacja odtąd zmieniła się radykalnie. Otworzyła się nam droga prze­baczenia i droga nowego życia. „A z tej śmierci życie tryska".

Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 46). Opuszczony przez wszystkich, wydany na pastwę swoich wrogów, zrezygnowawszy całkowicie z wszelkich przejawów mocy, będąc na dnie słabości, wypowiada Chrystus słowo największej ufności i największej miłości: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. W tym momencie z ufnością składa siebie i swój los w ręce Ojca, wierząc, że przyjmie On tę Jego ofiarę i że wyda ona wspaniałe owoce. Jest to słowo największej miłości: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje (J 15, 13), z miłości.

W krzyżu zawarta jest tajemnica naszego zwycięstwa, tajemnica życiodajnej śmierci: „A z tej śmierci tryska życie". Ola nas wszystkich otwarła się nowa droga i my wszyscy od tej chwili możemy zwyciężać w słabości i w niemocy. Może­my jednak tylko wtedy zwyciężyć, kiedy wejdziemy na drogę Chrystusowego krzyża, na drogę Chrystusowej niemocy. Nie zwyciężymy przez wysiłek naszej woli. Nie zwyciężymy żadną naszą mocą. Nasze zwycięstwo prowadzi przez krzyż, przez zejście na dno naszej słabości i niemocy.

Pierwsze nasze zwycięstwo, pierwsze nasze przejście ze śmierci do życia dokonuje się w akcie wiary, a wiara to wła­śnie zejście na płaszczyznę naszej całkowitej niemocy i sła­bości. Na czym polega wiara? Wiara posiada dwa aspekty. Jeden polega na rezygnacji, na rezygnacji z tego szalonego pragnienia, żeby siebie zbawić własnym wysiłkiem, żeby de­cydować o swoim losie samemu, w oparciu o swoją moc. To jest droga pychy, droga, która nie może nas zbawić. Dlatego musimy zejść na dno swojej niemocy. Musimy dogłębnie przeżyć swoją słabość, swoją grzeszność, fakt skażenia naszej natury. Jeżeli zejdziemy na dno tej swojej słabości i niemocy, jeżeli zdobędziemy się na jej uznanie i wyznanie, i równocze­śnie z wiarą spojrzymy na krzyż Chrystusa, to wtedy właśnie, z tego zejścia na dno naszej niemocy, otworzy nam się wspa­niała droga ku życiu, ku zwycięstwu, ku zbawieniu. Wtedy objawi się poprzez naszą słabość moc Chrystusa. Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12, lOb). Oto jest paradoks życia chrześcijańskiego. Nie wtedy jestem mocny, kiedy realizuję wszystkie swoje dobre postanowienia, kiedy tak wytrenuję swoją wolę, że wszystko potrafię osiągnąć, co sobie postanowię. Komu z nas to się w ogóle udało?

Ciągle na nowo musimy odkrywać swoją słabość, swoją niemoc, aż zrozumiemy, że właśnie tu jest tajemnica naszego zwycięstwa, tajemnica naszej mocy: w niemocy, w uznaniu, że my sami siebie nie potrafimy zbawić. Jeżeli to uznanie pójdzie w parze z wyznaniem naszej wiary w krzyż Chrystu­sa, słabość stanie się źródłem mocy i otworzy nam się droga ku życiu. Musimy wejść w krzyż Chrystusa, w tajemnicę słabości i niemocy. I musimy zdobyć się na słowa: „Ojcze, w Twoje ręce składam moje życie". Wiara polega na tym, że moją sytuację, rzeczywistość mojego istnienia, moją grzesz­ność, moją przeszłość, moje nie rozwiązane problemy, moją niemoc - to wszystko składam aktem wiary w ręce Boga, mojego Zbawiciela. Rezygnuję z tego, żeby samemu rozwią­zywać swój problem. W obliczu Boga wyznaję moją słabość i zdobywam się na akt ufności: „Ojcze, w Twoje ręce skła­dam moje życie, składam mój problem, moją egzystencję, moją przeszłość, moją teraźniejszość, przyszłość i wieczność. Wszystko składam w Twoje ręce, bo uwierzyłem w Twoją mi­łość. Uwierzyłem w moc zbawienia, która płynie z krzyża". To jest pierwsza rzecz, którą musimy zrobić. To jest pierwsze prawo nowego życia polegające na tym, że to nowe życie po­chodzi ze śmierci, ze śmierci naszej pychy, ze śmierci wiary we własne siły. Muszę przestać wierzyć w siebie, w swoje możliwości, jeżeli chodzi o moje zbawienie. Nie istnieje żadne samowybawienie. Największe szaleństwo człowieka polega na tym, że chce on sam siebie zbawić.

Bardzo mocno uświadomiłem sobie to szaleństwo współ­czesnego człowieka, kiedy jechałem z pielgrzymką księży, byłych więźniów obozów koncentracyjnych, do Austrii. Za­trzymaliśmy się w Pradze. Nad drzwiami pewnego kościoła w tym mieście widniał napis: Salve crux, spes unica - „Bądź pozdrowiony krzyżu, jedyna nadziejo". Kiedy jednak wsze­dłem do środka tego kościoła, to zauważyłem, że mieści się tam wystawa postępu techniki w służbie gospodarstwa do­mowego. Właśnie tutaj człowiek chlubił się tym, jakie zdobył osiągnięcia w dziedzinie techniki, która wyzwala go z róż­nych kłopotów codziennego życia. I właśnie w tym z dumą upatrywał swojego zbawienia. Nad drzwiami tego dawnego kościoła nadal jednak widnieje napis: Salve crux, spes unica. Ludzie, którzy zorganizowali tę wystawę, na pewno kiedyś zrozumieją swoją straszliwą pomyłkę. Na pewno przyjdzie moment, kiedy wszystko ich zawiedzie, kiedy staną na dnie swojej niemocy i słabości. Wtedy może popatrzą z wiarą na krzyż i może w ostatniej chwili swego życia wypowiedzą te słowa: Salve crux, spes unica - „Bądź pozdrowiony krzyżu, jedyna nadziejo".

Nasza droga do życia wiedzie najpierw przez zejście na dno swojej niemocy i przez złożenie wszystkiego aktem wia­ry w ręce Boga, naszego Zbawiciela. Dopiero potem może za­istnieć drugi etap drogi ku życiu, ten etap, kiedy już Pan Bóg dopuści nas do współpracy, kiedy będzie oczekiwał od nas, że wysiłkiem naszej woli będziemy przekreślali swój egoizm i w ten sposób przechodzili ze śmierci do życia. Że będziemy współumierali dla miłości własnej, dla swojej pychy i że bę­dziemy starali się wchodzić na drogę określoną przez prawo nowego życia, czyli prawo bezinteresownej miłości, która daje siebie za przykładem Chrystusa. Pamiętajmy jednak zawsze, że ta droga, która się łączy z ascezą, z wysiłkiem naszej woli, jest drugim etapem. Gdybyśmy bowiem chcieli od tego zaczynać, groziłaby nam pokusa samowybawienia, bo chcielibyśmy się usprawiedliwić przed Bogiem swoim wysiłkiem. Dlatego nie dziwmy się, że przez wiele, wiele lat na drodze naszego życia wewnętrznego będziemy ponosili same porażki. Nie dziwmy się, że nasze życie wewnętrzne, kiedy popatrzymy wstecz, okazuje się prawdziwym pobojo­wiskiem naszych dobrych postanowień z rekolekcji czy z me­dytacji. Ile razy czyniliśmy postanowienia, ile razy robiliśmy jakieś plany pracy nad sobą, wykorzenienia tej czy innej wady, a ciągle patrzymy na gruzy naszych dobrych posta­nowień. Nie przejmujmy się tym. Bo w gruncie rzeczy to jest pobojowisko, na którym umiera nasza pycha i gdzie przez naszą słabość i codzienne porażki uczymy się odkrywać to jedyne prawo, które nam ukazuje drogę do życia. To prawo mówi właśnie, że moc w słabości się doskonali i objawia, że kiedy jestem słaby, wtedy dopiero naprawdę mogę być mocny w obliczu Boga. Musimy się tylko nauczyć nasze niepowo­dzenia i porażki przemieniać w zwycięstwo.

Wtedy, doświadczywszy znów swojej słabości, staniemy z nią w całej prawdzie przed Bogiem w uznaniu i wyznaniu prawdy, a zejście na dno stanie się dla nas tylko odskocznią do tego, żeby oprzeć się przez wiarę na mocy Chrystusowego krzyża, na mocy Chrystusowego zbawienia. Wtedy też nasze słabości staną się stopniami, po których będziemy się wzno­sić na drodze nowego życia. Coraz silniej będziemy się mogli opierać na mocy Bożej. A ta moc objawi się w nas dopiero wtedy, kiedy wyeliminujemy ze swego życia wewnętrznego tę moc, która jest fałszywą mocą, a która rodzi się z naszej pychy. Ona daje nam tylko samozadowolenie i ostatecznie jest jakąś próbą pójścia drogą samowybawienia. Dlatego, chociaż czeka nas ten wysiłek i Bóg oczekuje go od nas, to pamiętajmy, że nie samo bezpośrednie udanie się tego, co jest przedmiotem naszego wysiłku, jest najważniejsze. Ważniejsze jest to, żebyśmy umieli we właściwy sposób wy­korzystać nasze porażki, żeby one stały się punktem wyjścia dla umocnienia i pogłębienia naszej wiary, czyli żebyśmy w ten sposób wyzwolili moc Bożą w naszym życiu. Dopiero na tej drodze zrozumiemy całą głębię tych słów: Salve crux, spes unica.

Naprawdę krzyż jest jedyną nadzieją i w żadnym innym znaku nie ma zbawienia, tylko w znaku krzyża. A znak krzy­ża to znak miłości, która okazuje się największą wtedy, kiedy staje się najsłabszą. Miłości, która wtedy dochodzi do szczy­tu swoich możliwości, kiedy wszystko oddaje, czyli wtedy, kiedy w największej słabości umiera. To jest tajemnica mi­łości. Ta tajemnica, która objawiła się w krzyżu Chrystusa, musi także objawić się w życiu każdego z nas.

 

Hornik do czytań: Lb 21, 4b-9; Ps 78; J 3, 13-17, wygłoszona w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1978 r. w Krościenku nad Dunajcem.

 

Znak chwały i nowego życia

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego należy do grupy świąt, które mają swoje źródło nie tyle w historii zbawienia, to znaczy w wydarzeniach związanych z dziełem zbawienia dokonanym przez Chrystusa, ile w historii ludu Bożego Nowego Przymierza, podobnie jak święta maryjne tego okresu. Ustanowienie tego święta łączy się z wydarzeniem odnalezienia drzewa krzyża świętego przez cesarzową Helenę. Radość, która wtedy zapanowała w ludzie Bożym, i uroczyste przeniesienie tego krzyża dały początek liturgii dzisiejszego święta. Poprzez to święto spoglądamy na krzyż Chrystusa nieco w innym aspekcie niż w liturgii Wielkiego Piątku. W liturgii Wielkiego Piątku w centrum znajduje się ofiara Chrystusa złożona na krzyżu, ofiara, która przynio­sła zbawienia całemu światu. Dzisiejsze święto oczywiście ma zasadniczo tę samą treść, ale w innym nieco aspekcie, mianowicie: w centrum dzisiejszej liturgii znajduje się samo drzewo krzyża, sam krzyż, jako symbol, jako znak, który stał się tak drogi dla chrześcijan i który jest w najrozmaitszy spo­sób czczony w życiu wspólnot i narodów chrześcijańskich. Jako znak, który kiedyś był znakiem hańby, a przez Chrystu­sa został przemieniony w znak chwały, w znak, z którym ko­jarzy nam się wielkie dzieło miłości Bożej dokonane poprzez to narzędzie, poprzez drzewo krzyża.

Wywyższenie krzyża to nie tylko aluzja do samego faktu odnalezienia i wywyższenia drzewa krzyża, ale chodzi tutaj o wywyższenie krzyża w sensie uczynienia z krzyża znaku czci. Ten krzyż wywyższany zewnętrznie w różnych miej­scach, jest równocześnie wywyższany ciągle w naszym sercu, gdzie rodzi się uwielbienie Boga. Ile razy spotykamy się z tym znakiem, wyzwala on w nas dziękczynienie, uwielbienie, bo właśnie przez to narzędzie, przez to drzewo krzyża, Bóg do­konał największego dzieła swojej miłości wobec nas, ludzi.

I dlatego krzyż doznaje tak niezwykłej czci w życiu chrześcijan i wspólnot chrześcijańskich, bo ten znak jest wy­mownym znakiem i wymownym skrótem, który nam ciągle przypomina to, czego Bóg dokonał przez swego Syna, aby objawić nam swoją miłość, aby podnieść nas ze śmierci grze­chu i wprowadzić do chwały nowego życia. Dlatego wielbimy krzyż Chrystusa jako drzewo życia, jako znak śmierci życio­dajnej, jako znak tego życia, które tryska ze śmierci i jest nam przekazywane poprzez sakramenty święte, poprzez wiarę w to wydarzenie, w to niezwykłe dzieło Bożej miłości.

 

Homilia do czytania Hbr 2, 9-10, wygłoszona podczas Jutrz­ni w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1985 r. w Carlsbergu.

 

Drogą Chrystusa

Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Du­cha pobożności. Będą patrzeć na tego, którego przebili i boleć będą nad nim.

Między tymi dwoma zdaniami można się dopatrywać jakiegoś związku wewnętrznego. Nie jest przypadkowe to zestawienie różnych stwierdzeń: Na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha pobożności - można by tu wstawić to słówko „i": „wyleję Ducha pobożności i boleć będą nad nim". Bo w istocie Duch pobożności w nas sprawia przede wszystkim to, na co możemy patrzeć w duchu, czyli patrzeć okiem wiary na Chrystusa przybitego do krzyża, któremu przebito i ręce, i nogi, i bok. W gruncie rzeczy istotnym przejawem Ducha Bożego w nas jest zjednoczenie z Chrystusem Ukrzy­żowanym, z Chrystusem umierającym na krzyżu. Można by powiedzieć, że przede wszystkim w tym celu Bóg wylewa na nas Ducha pobożności.

W centrum pobożności chrześcijańskiej musi się znaleźć tajemnica Paschalna Chrystusa. W tej tajemnicy streszcza się cały przedziwny Boży plan zbawienia. Polega on na tym, żeby wszystkich ludzi, którzy mają być zbawieni, włączyć w ta­jemnicę Paschalną Chrystusa, włączyć w drogę Chrystusa - Ja jestem drogą. Nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze Mnie (por. J 14, 6). Właśnie o tej drodze Pan mówi: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23). Słowa: Ja jestem drogą, nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze Mnie, w kontekście dzisiejszej Ewangelii oznaczają: nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tą drogą, którą Ja poszedłem, to znaczy: trzeba wziąć krzyż, naśladować Chrystusa.

Do tej drogi jesteśmy przeznaczeni, z tą drogą jesteśmy związani, w tę drogę jesteśmy wszczepieni od chwili naszego chrztu świętego: Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzcze­ni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 27). W kontekście wielu innych wypowiedzi świętego Pawła tak to trzeba rozumieć, że być ochrzczonym to znaczy być zanu­rzonym w śmierć Chrystusa po to, żebyśmy mogli uczestni­czyć w Jego zmartwychwstaniu. Być ochrzczonym to znaczy być włączonym w tę drogę Chrystusa, w tę Jego Paschę, czyli przejście przez śmierć do życia.

Znowu musimy sobie na nowo uświadomić, że wtedy jest w nas pobożność prawdziwa, nie podległa żadnym złudzeniom, pobożność dojrzała, kiedy uzdalnia nas ona do spojrzenia na Tego, który został przebity. Wtedy pobożność jest bezpieczna, kiedy w jej centrum znajduje się Chrystus Ukrzyżowany, kiedy istotą tej pobożności jest zasadnicze akceptowanie przez nas drogi Chrystusa i Jego Paschy. Kie­dy już zasadniczo pogodziliśmy się z tym, że nie ma dla nas innej drogi, że wszystkie drogi pobożności, gdziekolwiek by się one zaczynały i jakimikolwiek by przechodziły etapami, wszystkie te drogi pobożności muszą nas w końcu doprowa­dzić do Chrystusa Ukrzyżowanego. Im to jest dla nas jaśniej­sze, tym dojrzalsza jest nasza pobożność. Im pełniejsza jest nasza akceptacja tej drogi, to znaczy im bardziej zrezygno­waliśmy z wszelkich innych pociech, z wszelkich innych na­dziei, które nie łączą się z krzyżem Chrystusa, tym bardziej jesteśmy dojrzali w naszej pobożności, tym silniejszy nasza pobożność ma fundament.

Takie słowo Boże zostało nam zgotowane na dzień dzi­siejszy, kiedy z wdzięcznością wspominamy przebytą drogę, drogę rozpoczętą na chrzcie świętym, która wtedy została wszczepiona w drogę Chrystusa. Rozważając już trzydzieści czy dwadzieścia, czy mniejszą liczbę lat, jaką przebyliśmy na tej drodze, spotykamy dzisiaj to słowo Boże do nas skierowa­ne: Wyleję Ducha pobożności i będą patrzeć na tego, którego przebili i boleć będą nad nim. Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje.

Można by jeszcze wskazać na dalszy, dojrzalszy etap roz­woju tej naszej pobożności. Najpierw jest jakaś akceptacja krzyża, ale dokonująca się jeszcze w podobny sposób, jak przeżywał to Chrystus w Ogrójcu. To nie jest łatwa decyzja, to nie jest łatwa akceptacja, ona się dokonuje wśród krwa­wego potu i każe modlić się strwożonemu sercu człowieka: Ojcze, jeżeli może odejść ten kielich ode Mnie, niech odejdzie, ale nie jako Ja chcę, ale jako Ty chcesz, niechaj się stanie (por. Łk 22, 42). Jest to akceptacja wypowiedziana wśród cierpienia i boleści, jak gdyby wymuszona. Ten etap także musi przejść każdy, kto wszedł na tę drogę pobożności, która mu została dana przez wylanie Ducha Świętego. Nie łudź­my się, że to przejście dokona się w sposób łatwy, w jakiejś egzaltacji. Chrystus pokazał nam cały realizm tej drogi, tej swojej drogi, poprzez modlitwę w Ogrójcu aż do ostatniego Wykonało się! na krzyżu. Ale przyjdzie i ten etap naszej po­bożności, że z tej akceptacji krzyża Chrystusowego będzie wyrastała jakaś cicha, gdzieś w głębi naszej istoty ukryta, spokojna radość. Jakaś inna radość. Radość, która nie znosi cierpienia, ale je przepromienia. Cierpienie jest, ale równo­cześnie - i to jest niezwykły cud - to cierpienie jest radosne, ono jest przepromienione i z tej postawy człowieka cierpią­cego przebija jakiś pokój. Gdzieś na dnie świadomości tkwi to przekonanie, że jestem na drodze takiej radości, która już nie jest niczym zagrożona.

Wszelka inna zaś radość nosi w sobie ten jakiś niepokój; na dnie wszelkiej radości jest jakaś gorycz, bo mamy świado­mość, że przecież tak zostać nie może, przecież to wszystko musi się skończyć, to jest tylko chwila, jakieś złudzenie. I nawet jeśli ta chwila jest darem Bożym, jest nam dana tylko na chwilę, ze względu na naszą słabość, dla naszego umocnienia. Ale gdy już człowiek zostanie doprowadzony przez Ducha Świętego do tego miejsca, gdzie wypowie swoje zasadnicze „tak, amen" wobec śmierci, w której będziemy zjednoczeni z Chrystusem, wtedy już właściwie posiada tę radość, która jest owocem krzyża, radość, o której Chrystus powiedział, że nikt nam jej nie odbierze. Teraz się smucicie, teraz bolejecie, ale przyjdzie czas, że znów będziecie się ra­dować i tej radości już wam nikt nie odbierze (por. J 16, 22). To będzie radość pełna, właśnie ta radość, która następuje po krzyżu, po śmierci krzyżowej, a ona już nas jak gdyby przepromienia, już jest jakoś w nas obecna, skoro jesteśmy na tym etapie, że już zasadniczo zaakceptowaliśmy śmierć w pełnym zjednoczeniu z Chrystusem jako pełne wejście w Jego drogę, w Jego Paschę.

Jeżeli w dniu dzisiejszym chcemy w szczególny sposób dziękować Bogu, to idąc za światłem, które nam zostało dane w tym słowie Bożym, szczególnie dziękujmy za te wszystkie oczyszczenia, cierpienia, które Bóg postawił już na naszej drodze. Nie raz przeżywaliśmy w tych latach umieranie; każdy z nas to przeżywał, przeżywaliśmy to wspólnie, tyle było momentów, kiedy musieliśmy stwierdzić, że jeżeli cho­dzi o naszą wspólnotę, to już zeszliśmy na samo dno, że już jej właściwie nie ma, że obumarła całkowicie, że wszystko się skończyło. Ale zawsze po tym przychodziło od razu radosne zmartwychwstanie. Znowu pogłębieni, umocnieni podejmowaliśmy dalszą drogę. I te kolejne zanurzania nas w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa to szczególny dar łaski, to nam daje dzisiaj szczególną pewność. Przez te wszystkie próby, doświadczenia dojrzała nasza pobożność, tak że możemy dzisiaj z jakimś większym spokojem patrzeć na Tego, którego przebodli, przebili, że możemy z góry za to dziękować jako za nowy dar Bożej miłości, jako za nową rękojmię, że z tego wyniknie owoc, że to jest gwarancja dal­szego życia - zmartwychwstawania do nowego życia. W tym duchu chcemy sprawować nasze dzisiejsze dziękczynienie, które znalazło swoją szczytową formę w śmierci zbawczej Chrystusa na krzyżu.

Nasze dziękczynienie, nasza Eucharystia dokonuje się właśnie przez nasze zjednoczenie się z Jego śmiercią na krzyżu, co daje nam już zadatek uczestnictwa w Jego nowym życiu, w Jego zmartwychwstaniu. I to już jest początek tej radości, której nikt nam nie będzie mógł odebrać.

Homilia do czytań: Za 12, 10-11; Ps 63; Ga 3, 26-29; Łk 9,18-24, wygłoszona z okazji 30. rocznicy święceń kapłańskich ks. F. Blach­nickiego i 20. rocznicy pierwszych ślubów pierwszych członkiń WNMK, 22 czerwca 1980 r., w Zakopanem.


Mam moc oddać moje życie

Kamień odrzucony przez budujących. Jezus Chrystus odrzucony przez swój lud, ukrzyżowany. On stał się kamie­niem węgielnym, i nie ma w żadnym innym zbawienia. Me dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni. Takie są przedziwne drogi Boże. Jak są wzniesione niebiosa nad ziemię, tak myśli Boże i drogi Boże nad myślami i drogami ludzkimi. A my musimy swoje życie przemienić, musimy się nawrócić ku Bożym drogom i ku Bożym myślom, bo zmarnujemy swoje życie, jeżeli go nie poddamy Bożym planom, jeżeli nie dokona się w nas ja­kieś przewartościowanie wszystkiego, co jest dla nas ważne, jeżeli nie przyjmiemy Bożej perspektywy dotyczącej sensu naszego życia.

Jak się to stało, że kamień odrzucony, że Jezus Chry­stus wzgardzony, ukrzyżowany, stał się Tym, w którym jedynie możemy znaleźć zbawienie? Jezus Chrystus, przez ludzi wprawdzie odrzucony, wzgardzony, ukrzyżowany, nie poddał się jednak biernie przemocy, ale uczynił tak, jak po­wiedział: Nikt Mi życia nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam mocje oddać. Chrystus ma moc miłości, to znaczy moc uczynienia ofiary z siebie, ze swego życia. Na tym polega mi­łość, żeby oddać siebie, oddać swoje życie.

Komu Jezus oddaje siebie i swoje życie? Temu, który Go miłuje: Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję. Z jednej strony miłość Syna, który oddaje życie, z drugiej strony miłość Boga Ojca, który przyjmuje ten dar miłości i odwzajemnia się swoją miłością. Dlatego Jezus, który od­daje życie i oddaje je dobrowolnie z miłości, otrzymuje to życie z powrotem jako dar miłości Ojca. I to jest tajemnica


miłości. W tej tajemnicy wszystko jest zawarte. Wszystko ona wyjaśnia. Bóg jest miłością. Bóg jest Tym, który posiada siebie w dawaniu siebie i tak właśnie objawia się w swoim Synu, który przychodzi po to, żeby objawić, iż Bóg jest mi­łością. Objawia to zaś w ten sposób, że oddaje swoje życie z miłości ku Bogu, swemu Ojcu, ale także z miłości ku nam. Dobry pasterz daje życie swoje za owce.

I nas miłuje Bóg w Jezusie Chrystusie i dlatego za nas oddaje swoje życie. W to musimy uwierzyć. Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec - taką miłością, że Syna swojego  Jednorodzonego za nas wydał. Na tę miłość musimy patrzeć oczyma wiary i musimy starać się na nią odpowiedzieć. Od­tąd miłość określa także sens naszego życia. Nasze życie ma wartość o tyle, o ile w tym życiu realizujemy miłość. Nie to ma wartość, co dla siebie zagarniemy, co posiadamy, czego używamy dla siebie. Nie to nas wzbogaca, nie to tworzy jakąś trwałą wartość. Kro znajdzie swoje życie, straci je. Kto straci swoje życie z mojego powodu, znajdzie je.

Prawo miłości, przykazanie miłości określa także sens naszego życia. Niestety, my ciągle myślimy, że życie to tyle, co użycie. Ciągle staramy się coś dla siebie zagarnąć, coś posiąść. Nie cofamy się przed niesprawiedliwością, przed kłamstwem. W różny sposób staramy się zdobyć to, co we­dług nas może nam dać szczęście. Tak postępujemy, jakby naszym bogiem były dobra materialne. Pieniądz staje się najwyższą wartością. Dla zdobycia pieniędzy gotowi jeste­śmy do wszystkiego. Ale to jest właśnie tragedia naszego życia. Na tym polega nasze zaślepienie, że przybraliśmy taki sposób życia, który nie odpowiada myśli Bożej, który opiera się na wielkim złudzeniu i nieporozumieniu.

Musimy patrzeć, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec. Popatrzmy na Jezusa Chrystusa, w którym ta miłość Boga Ojca jest nam dana i objawiona. Uczyńmy tę miłość zasadą swojego życia, swojego postępowania. Liczy się tylko to, co dajemy z siebie bezinteresownie. Tylko to zostanie. Tylko to ma wartość osta­teczną. Przyjdzie chwila, że każdy z nas będzie musiał oddać życie. I nasza wieczność będzie zależała właśnie od tego, czy oddamy to życie z miłości, z miłości ku Bogu i braciom, czy też oddamy je z konieczności, poddani nieubłaganemu pra­wu śmierci, z jakąś rozpaczą, starając się kurczowo to życie jeszcze zatrzymać, podczas gdy jest to niemożliwe. Możemy wtedy uczynić tylko to, co Jezus - Dobry Pasterz, oddać życie dobrowolnie: Ja od siebie je oddaję. Mam mocje oddać.

I my mamy moc oddać życie na służbę Bogu i braciom, a kiedyś oddać je jako najwyższy dar miłości Bogu. I wtedy odzyskamy to życie, bo Bóg Ojciec nie będzie dłużny tej naszej miłości, ale odpowie darem nowego życia. Wtedy objawi się, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Wtedy objawi się, że jesteśmy podobni do Boga, bo przyjęliśmy - tak jak Bóg jest miłością - miłość jako najwyższą zasadę naszego życia i postępowania. Jezus - Dobry Pasterz chce nas wprowadzić na drogę wiodącą do pełni życia. A to jest droga miłości. Dla­tego przyjmując tę miłość Boga w Jezusie Chrystusie, który wydał za nas samego siebie, starajmy się wkroczyć na tę dro­gę, starajmy się uczyć tej miłości codziennie, aby ona w nas wzrastała, aby doprowadziła nas do pełni życia wiecznego.

Homilia do czytań czwartej niedzieli wielkanocnej: Dz 4, 8-12; 1 J 3, 1-2; J 10, 11-18, wygłoszona 28 kwietnia 1985 r. w Carlsbergu.


 

 

Posiadać siebie w dawaniu siebie

Człowiek swoim umysłem zdołał poznać prawa, którymi rządzi się świat materialny, świat przyrody. Dzisiaj człowiek z taką precyzją poznał te prawa, np. poruszania się ciał nie­bieskich, że potrafi wysyłać w przestrzeń kosmiczną statki czy też wprowadzić na orbitę swoje własne konstrukcje. Pre­cyzja w poznaniu praw przyrody i tego świata została dzisiaj doprowadzona do perfekcji i człowiek dokonuje dzieł, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu próbowali przewidzieć autorzy książek fantastycznych. W tej chwili to wszystko zostało da­leko zdystansowane przez rzeczywistość. Ten sam człowiek jednak do dzisiaj jeszcze nie poznał praw, które rządzą jego istnieniem i ciągle próbuje do ludzkiego życia zastosować prawa dotyczące świata materialnego, prawa odnoszące się do istot żywych poza człowiekiem. I nie chce uznać tego podstawowego faktu, że jako człowiek jest on istotą różniącą się od wszystkich innych stworzeń, i że do niego odnoszą się specjalne prawa. Prawa te określają postępowanie bytu osobowego, bytu rozumnego.

Słyszeliśmy dzisiaj w ramach katechez przedchrzciel-nych, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i na swoje podobieństwo. Jeżeli chcemy poznać prawa, które rządzą naszym ludzkim życiem, to nie możemy wpatrywać się w przyrodę, ale musimy zgłębiać myśl Bożą. W miarę jak poznamy Boga, poznamy dopiero człowieka. Tylko poprzez Boga prowadzi droga do poznania istoty życia ludzkiego i do poznania praw, które tym życiem rządzą.

I oto wśród nocy zabłysła wielka światłość. Jezus Chry­stus, Bóg z Boga, Światłość ze Światłości. Ten, na którego podobieństwo człowiek został stworzony, przyszedł i przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, przez Ewangelię rzucił światło na ludzkie życie, na sens ludzkiego życia, na kres tego życia. Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem, reali­zuje w sposób doskonały istotę ludzkiego bytu, ludzkiego powołania. W Nim objawia się człowiekowi człowiek.

Jakie prawo objawia nam Chrystus o nas samych, o sen­sie naszego istnienia, o naszym przeznaczeniu? Prawo to zamyka się w określeniu: „tajemnica Paschalna". Chrystus przez swoją Paschę objawia nam istotny sens naszego życia, naszego przeznaczenia. Co to jest Pascha? Przejście. Przej­ście przez śmierć do życia. Tajemnica związku między śmier­cią i życiem. Tajemnica, której by żaden człowiek nie potrafił odkryć własnym rozumem, bo to jest dla ludzkiego rozumu niepojęte, w jaki sposób śmierć może rodzić życie? W jaki sposób śmierć może być dla człowieka jedyną drogą do ży­cia? W jaki sposób człowiek może zapewnić sobie istnienie poza śmiercią, istnienie wieczne? Właśnie przez śmierć.

Chrystus objawia podstawowe prawo ludzkiego istnienia i powołania. Wyraża je w sposób bardzo prosty, ale jakżeż zarazem paradoksalny. Kto znajdzie swoje życie, straci je, kto straci swoje życie dla Mnie, znajdzie je (por. Mt 10, 39). Jeżeli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, samo zostanie. Jeżeli umrze, przyniesie obfity owoc (por. J 12, 24). Istnienie czło­wieka określa ten podstawowy paradoks, że właśnie to, co wydaje się człowiekowi zgubą, to przed czym chce uciec za wszelką cenę, to właśnie jest dla niego jedyną drogą do życia, do pełni życia, do szczęścia.

Dlaczego jednak takie dziwne prawo dał Bóg człowie­kowi? Dlatego że stworzył go na swój obraz i na swoje po­dobieństwo. To znaczy, że to prawo istnieje także w Bogu, obowiązuje Boga. Czyż możemy w to wątpić dzisiaj, kiedy Bóg przyszedł po to, żeby umrzeć? Dlatego że umarł, dlatego też zmartwychwstał. Bóg jest miłością. A miłość polega na tym, żeby dawać. Miłość ostatecznie polega na tym, żeby dać siebie. Nie zatrzymywać siebie dla siebie, ale posiadać siebie po to, żeby ciągle dawać siebie. To jest istota miłości. I to jest istota Boga. Dlatego w Bogu są trzy Osoby. Bo Bóg Ojciec daje, wypowiada siebie. I oto rodzi się Słowo Przedwieczne, które jest „odblaskiem chwały Ojca", jak śpiewaliśmy dzisiaj na początku liturgii. Ojciec i Syn wzajemnie posiadają natu­rę Bożą nie przez posiadanie jej dla siebie, ale przez dawanie. Dlatego w Bogu jest także uosobiona Miłość, trzecia Osoba Boża, Duch Przenajświętszy. Człowiek jest powołany właśnie do takiego istnienia, do istnienia przez dawanie siebie, czyli przez miłość.

Człowiek zszedł z tej drogi, popełnił tę straszną pomył­kę. Kiedy zerwał owoc z drzewa rajskiego, wtedy też jak gdy­by oderwał swoje istnienie od Boga, żeby istnieć dla siebie, żeby posiadać siebie przez posiadanie, przez używanie, przez lgnięcie do siebie, przez odnoszenie wszystkiego do siebie. To jest grzech. I to musi zrodzić śmierć, bo człowiek pogrąża się właśnie w tym, co jest nicością, w tym, co nie ma w sobie źródła istnienia. Im bardziej człowiek lgnie do siebie, im większym jest egoistą, im więcej gromadzi, im więcej posia­da, im więcej używa, tym bardziej pogrąża się w śmierci, aż pogrąży się w śmierci wiecznej.

Aby zawrócić człowieka z tej drogi, Bóg podjął tę niesa­mowitą, niezwykłą katechezę wobec człowieka. Jest to naj­większa katecheza, oświecenie, nauka: oto Bóg przychodzi i staje się człowiekiem, przyjmuje naszą ludzką naturę po to, żeby móc dać siebie. Bóg został wydany za nas. Wydany w znaczeniu jak najbardziej dosłownym, jak najbardziej dra­stycznym. Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników (Mt 26, 45). Wsłuchiwaliśmy się wczoraj we wstrząsający opis tego wydania Syna Człowieczego w ręce grzeszników. Zbity, zdruzgotany, wtłoczony w ziemię, zdeptany, kopany, oplwany, bity po twarzy, biczowany, cierniem ukoronowany, gwoździami przybity do krzyża, konający przez sześć godzin w strasznych bólach na krzyżu. Czyż mógł Bóg bardziej jeszcze plastycznie, naocznie pokazać człowiekowi, co to znaczy wydać samego siebie, wydać do ostatka, do ostatniej kropli krwi? To jest Ciało moje, które za was będzie wydane (Łk 22, 19). Kiedy Chrystus wypowiadał te słowa w czasie Ostatniej Wieczerzy, to wiedział, co to znaczy: Ciało za was wydane. On w tym momencie akceptował to wydanie sie­bie, swego Ciała, ze wszystkimi szczegółami strasznej męki. Wydał siebie. Już więcej Bóg nie mógł dać człowiekowi, jak samego siebie, w sposób tak realny, prawdziwy, ostateczny.

I oto na niebie całej ludzkości zabłysła światłość. Bóg ob­jawił się w tak niezwykły sposób. Ale nie mógł nam inaczej objawić tego, że On właśnie z miłością wydał za nas samego siebie. Ale właśnie dlatego, że wydał za nas samego siebie, nie mógł umrzeć, bo wydając siebie dokonał aktu miłości. Do­konał aktu, do którego zdolny jest tylko Bóg. Ale ponieważ zrobił to jako człowiek, tym samym człowiekowi zapewnił istnienie na sposób Boży, czyli istnienie wieczne, które już nie zazna śmierci. Dzięki temu właśnie z tego ciała zbitego, wydanego, leżącego w grobie, mogło wyjść inne ciało, ciało tego właśnie tak prostego, tak słabego w swoim wyrazie Opłatka, Chleba, o którym powiedział: To jest Ciało moje za was wydane. I w Hostii Chrystus jest wydany na naszą łaskę i niełaskę. Możemy Hostię zbezcześcić, zniszczyć, ale możemy i spożyć, jednak tym samym także zniszczyć. Jego wydanie jest w dalszym ciągu wydaniem ostatecznym, wy­daniem całkowitym. O tym właśnie mówi nam znak Ciała Pańskiego, Eucharystii.

Jaką jednak moc, jaką siłę nosi w sobie ten znak? Właśnie to, co jest owocem wydania siebie, owocem największej mi­łości, a owocem tym może być tylko życie. Dlatego On sam musiał zmartwychwstać z grobu. Ponieważ wydał siebie do końca, dlatego otrzymał nowe życie, otrzymał taką pełnię życia, że większej być nie może. Chrystus Zmartwychwstały,

Człowiek, prawdziwy Człowiek, jeden z nas, stał się uczest­nikiem życia Bożego, życia wiecznego, życia, którego pełni nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Na miarę wydania siebie Bóg Ojciec obdarzył Go życiem, Zmartwychwstaniem. I taka jest moc tego życia, taka pełnia tego życia, że Chrystus może go udzielać wszystkim ludziom wszystkich czasów. Kto spożywa moje Ciało, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym (por. J 6, 54). Spożywanie właśnie tego Ciała, które zostało wydane za nas. Za taką cenę otrzymali­śmy życie. I możemy je ciągle brać: przystąpcie, kupujcie, bez pieniędzy (por. Iz 55 1); zaczerpnijcie ze zdrojów zbawienia (por. Iz 12, 3). Dla wszystkich jest otwarta ta droga.

Z tego jednak wynika, że i my musimy zacząć żyć według tego samego prawa. Jeżeli nie będziemy żyli według prawa życiodajnej śmierci, to nie skorzystamy z tego wielkiego daru. Abyśmy mogli z niego skorzystać, został ustanowiony chrzest, czyli nasze zanurzenie w śmierci i zmartwychwsta­niu Chrystusa. Co to znaczy: zanurzenie naszego życia, naszej egzystencji, naszej drogi w tę samą drogę przejścia przez śmierć do życia. Co to znaczy? Do czego nas wzywa, do czego nas zobowiązuje i do czego nas uzdalnia chrzest? Do tego, abyśmy umierali przez całe życie, abyśmy umierali dla swego egoizmu, dla miłości własnej. Abyśmy ciągle przekre­ślali w sobie tego człowieka, który żarłocznie chce wszystko pożerać dla siebie, mieć, brać, posiadać. To jest droga śmierci. Ile razy przezwyciężymy swój egoizm, ile razy otworzymy się ku drugiemu, ile razy spełnimy bezinteresowny czyn, nie py­tając o zapłatę, ile razy nachylimy się nad bratem, który cierpi nędzę i jest opuszczony, ile razy złożymy ofiarę z tego, co mamy, nie pytając ani o uznanie, ani o pokwitowanie, żeby mieć mniejszy podatek, tylko po prostu po to, żeby dać, dać bezinteresownie, tyle razy przechodzimy ze śmierci do życia.

To jest rytm życia chrześcijańskiego określony przez chrzest. Ciągłe umieranie, ciągłe przechodzenie do życia.

I w tym się musimy ćwiczyć całe życie. Od początku w tym duchu musimy wychowywać dzieci, młodzież. Uczyć je, że tylko to, co dajemy z siebie, to naprawdę otrzymamy. Tylko to, co dajemy, to naprawdę możemy posiadać. To jest właśnie ten paradoks naszego istnienia: kto znajdzie swoje życie, straci je; kto straci wielkodusznie, ofiarnie, poświęcając się dla dobra ogólnego, dla Ojczyzny, dla Kościoła, dla braci, ten znajdzie życie (por. Łk 9, 24). Już teraz znajdzie radość. Prawdziwą radość, która wypływa właśnie z takiej postawy, z miłości. Radość dawania. A kiedyś staniemy się zdolni do tego, żeby oddać życie. Żeby naprawdę oddać życie.

Każdy musi oddać życie, ale chodzi o to, jak? Czy z mi­łości, dobrowolnie, czy po prostu dlatego, że to życie mu zostanie zabrane? Oddawanie swojego życia dzień po dniu to jest droga. I w chwili śmierci spotkamy się z Chrystusem, bo nasza śmierć będzie włączona w Jego śmierć, będzie od­daniem. Dlatego też zrodzi życie, nowe, pełne życie. Takie prawo objawia nam dzisiaj Chrystus. Prawo o człowieku, o sensie i przeznaczeniu jego życia, jego drogi. Tylko to jest prawdziwe. I to trzeba głosić temu światu, który dzisiaj przez swój egoizm pogrąża się coraz bardziej w chaosie. Jedyna droga ratunku dla świata, jedyna światłość wśród mroków to Chrystus, który wydał za nas samego siebie i dlatego został wywyższony ponad wszystko - Bóg przywrócił Mu życie i uczynił Go nadzieją dla wszystkich ludzi i drogą do powstania z upadku, drogą do pełni życia.

Kiedy za chwilę będziemy odnawiać swoje przymierze chrztu świętego, to uczyńmy to właśnie w takim duchu, w zrozumieniu, że odnowić przymierze chrztu, to znaczy odnowić w sobie wolę, pragnienie, postanowienie życia dla innych, życia nie w egoizmie, ale w dawaniu, w miłości. Wte­dy ma sens odnawianie naszego przymierza chrztu. I dlatego musimy go często odnawiać, bo stary człowiek w nas ciągle jest żywy, jest mocny i nas zwycięża. Ale my się nie podda­jemy. Ciągle na nowo wchodzimy na tę drogę, na którą : staliśmy wprowadzeni przez chrzest, aż ta droga posiada: siebie w dawaniu siebie, zatracania siebie doprowadzi nas pełni życia i szczęścia w Bogu.

Homilia wygłoszona podczas Wigilii Paschalnej 30 nu 1986 r. w Carlsbergu.


 

 

Droga do życia

Z okazji naszego pogrzebu inni o nas wspomną. Potem grób zasypią ziemią. I znowu dalej, następni... Ale oto jest jedna śmierć, która różni się od wszystkich innych śmierci i która też zmieniła charakter naszej śmierci. Umarł Czło­wiek. Od tego wydarzenia minęło prawie dwa tysiące lat i od tego czasu ciągle, z dnia na dzień zwiastowana jest ta śmierć. Sprawuje się Eucharystia i głoszona jest przez Kościół śmierć Pana. Co roku zaś, w okresie świąt wielkanocnych, niezliczone tłumy na świecie w milczeniu padają na kolana usłyszawszy te słowa: I skłoniwszy głowę oddał ducha (J 19, 30). I tak świętujemy tę śmierć. Ta śmierć była inna. Umarł ten, który nie musiał umrzeć. On nie był poddany prawu śmierci, ponieważ był bez grzechu. On umarł, bo chciał umrzeć. A chciał umrzeć dlatego, że tak Bóg umiłował świat, że Syna swojego wydał za nas (por. J 3, 16). Posłuszny woli Ojca, z miłości ku Ojcu i ogarnięty tą samą miłością, jaką miał Ojciec, poszedł, aby oddać życie - niewinny Baranek - za wszystkich ludzi.

Wszyscy ludzie, bez wyjątku, od chwili grzechu żyją tylko po to, żeby coś posiadać. Posiadać życie, używać życia. Każdy skierowany jest ku sobie. Każdy zamyka się w swoim egoizmie. Lgnie do siebie. Jest tylko jeden jedyny wyjątek, Ten który przyszedł jako Bóg do człowieka, stał się Człowiekiem tylko po to, żeby pokazać nam zupełnie inne życie i inną śmierć. Nie żeby posiadać, bo cóż Bóg mógłby posiąść poza tym, co już od wieków posiada. On przyszedł po to, żeby dać. Dać siebie na służbę ludzi i oddać życie za ludzi. Nikt nie ma większej miłości jak ten, kto życie oddaje (por. J 15,13). Czysta miłość, tylko dawanie, oddanie wszystkiego.Chrystus wziął na siebie wszystkie krzywdy, wszelkie grzechy i złości ludzi, wszystko to zwaliło się na Niego, kiedy został wydany w ręce grzeszników, zmiażdżony, zdruzgota­ny, gwoździami przybity do krzyża. Okrutna niewdzięcz­ność, okrutna męka i śmierć, a w Jego sercu nie ma żadnej nienawiści i On nie pragnie odwetu. On tylko się modli: Oj-

cze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). I odtąd między Bogiem i nami jest ten nieodwracalny fakt, dlatego ciągle na nowo uobecniany w Kościele, w Eucharystii. On umarł za nas. Modlił się za nas grzeszników. Wyjednał nam przebaczenie. I oto zmieniła się sytuacja. Wszystko radykal­nie się odmieniło. Odtąd wszystkie ludzkie cierpienia i ludz­kie śmierci są ogarnięte przez to jedno cierpienie, przez tę jedną śmierć. Wszyscy możemy z naszych cierpień, z naszej śmierci uczynić ofiarę miłości wraz z Nim. I dla nas wszyst­kich cierpienia i krzyże, i śmierć stały się drogą do życia. On przeszedł pierwszy tę drogę. My idziemy za Nim. I dlatego radośnie zwiastujemy śmierć Pańską.

Wspominamy w zadumie, w ciszy, to jedyne w dziejach świata wydarzenie. Prawdziwa śmierć Człowieka prawdzi­wego, ale równocześnie Boga. Trwamy w zadumie i prze­prowadzamy rachunek sumienia, refleksję. My jesteśmy sprawcami tego, ale i my jesteśmy objęci miłosierdziem, miłością. Z krzyża spogląda na nas Chrystus nie wzrokiem sędziego, czy pełnym wyrzutów, ale spogląda na nas z mi­łością i mówi: „dla ciebie, dla ciebie, człowiecze, umieram na krzyżu".

W tych dniach Wielkiego Tygodnia znajdźmy czas na to, żeby rozważyć to największe wydarzenie w dziejach świata, które także dla każdego z nas jest wydarzeniem o najwięk­szej wadze, o największym znaczeniu. Tylko tu jest nadzieja. Patrzmy na krzyż i wołajmy: „Witaj krzyżu, jedyna nasza na­dziejo". Przyjmijmy tę miłość, która jest tylko oddawaniem siebie. Bądźmy wdzięczni za tę miłość i starajmy się na nią

Tylko miłość nie umiera

Dzisiejsza liturgia przepowiada prawdę, którą święty Paweł krótko i lapidarnie nazwał głupstwem krzyża. Stoi więc przed nami paradoksalna i trudna do przyjęcia prawda o życiodajnej śmierci. Prawda o śmierci, która rodzi życie.

Już Stary Testament głosił i wychwalał ideał człowieka, który rozdaje, który jest hojny i nie gromadzi dla siebie, ale daje innym, który rozdaje i obdarza ubogich i którego hojność trwa zawsze. Tę naukę podejmuje później Chrystus w Kazaniu na górze, i tam znowu głosi te rzeczy trudne do przyjęcia dla natury, która raczej nastawia się na to, żeby gro­madzić, żeby się bogacić, żeby zbierać dla siebie. Chrystus zaś każe rozdawać. Mówi, że jeżeli ktoś chce od ciebie pożyczyć, to nie odwracaj się od niego. Jeśli ktoś chce ci zabrać płaszcz, to daj mu jeszcze i suknię. A jeśli ktoś cię przymusza, żebyś poszedł z nim tysiąc kroków, to idź z nim i drugie dwa. Mówi też, że mamy dawać, i to pełną miarą, hojnie, bo jaką miarą mierzymy, taką będzie nam odmierzone (por. Mt 5, 40-42).

Później jednak Chrystus głosi rzeczy jeszcze trudniejsze do zrozumienia dla człowieka, właśnie to prawo życiodajnej śmierci: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przyniesie plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. Kto znaj­dzie swoje, życie straci je. Kto straci swoje życie dla Mnie, znajdzie je. Ciągle wraca ten paradoks w nauczaniu Chrystu­sa, a potem w nauczaniu Apostołów. Mamy tu do czynienia z jakąś zasadą istotną dla chrześcijańskiej koncepcji życia, dla chrześcijańskiej koncepcji człowieka. Człowiek wtedy staje się w pełni człowiekiem, wtedy staje się doskonały, kiedy posiada siebie w dawaniu siebie. Kiedy człowiek przyj­muje tę paradoksalną postawę, to wtedy właśnie znajduje to, czego szuka, znajduje zadowolenie, szczęście, znajduje wy­pełnienie swoich najgłębszych tęsknot i pragnień.

Ta droga posiadania siebie w dawaniu siebie musi być do końca konsekwentnie realizowana. Jest to postawa na co dzień, postawa dawania, postawa poświęcania siebie, swego czasu, swoich sił, swojego majątku, wszystkiego, co się posia­da, czym się jest, braciom. Ta postawa musi iść aż do osta­tecznych granic możliwości oddania siebie, to znaczy aż do dosłownego oddania życia. Trzeba być gotowym umrzeć dla innych, dla braci. I właśnie dopiero wtedy, kiedy pójdziemy aż do końca tą drogą, wejdziemy w pełnię życia.

Kościół obchodzi dzień śmierci męczennika jako dzień świąteczny. Nazywa ten dzień dniem narodzin. I dzisiaj wese­limy się wspomnieniem świętego Wawrzyńca, wspomnieniem jego śmierci, że radośnie, z całą gotowością poszedł na mę­czeństwo, oddał swoje życie, żeby w ten sposób odpowiedzieć Bogu, odpowiedzieć Chrystusowi na Jego miłość. Przedtem święty Wawrzyniec jako diakon miał właśnie jako zadanie rozdawać jałmużnę, rozdawać ubogim skarby Kościoła. A kiedy został wezwany przez pogańskiego sędziego, żeby mu wydał skarby Kościoła, to święty Wawrzyniec przyprowadził do niego biednych, sieroty i wdowy i powiedział: „Oto jest skarb Kościoła". Bo Kościół musi rozdawać, musi zajmować się wszystkimi, którzy są opuszczeni, którzy są biedni, którzy są doświadczeni cierpieniem. To jest stałe zadanie i funkcja Kościoła, żeby dawać, żeby się dzielić. Każdy chrześcijanin musi być gotowy wszystko oddać, wszystko sprzedać, tak jak to dosłownie zrobili pierwsi chrześcijanie, kiedy sprzedali swój majątek i wszystko mieli wspólne, i kiedy wszystkim potrzebującym rozdawano właśnie z tego wspólnego dobra.

Oto jest droga życia chrześcijańskiego, królewska droga miłości. Istotą miłości jest bowiem to, żeby dawać, a nie brać, żeby posiadać siebie w dawaniu siebie. Taką drogę ukazał nam Chrystus, bo w Chrystusie objawia się nam Bóg jako miłość. To znaczy Bóg objawia się nam także w tym dawaniu siebie. Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (J 3, 16). W Chrystusie Bóg wydał samego siebie i dał nam przykład miłości, objawił nam prawo miłości, które polega na tym, żeby siebie oddać. I Chrystus szedł tą drogą do końca, aż na krzyż i właśnie na krzyżu spełnił największy akt miłości, bo oddał za nas swoje życie.

Ten akt największej miłości Boga staje ciągle przed nami, ciągle jest uobecniany wśród nas i będzie uobecniany do końca czasów. Tu właśnie, w tym zgromadzeniu, staje przed nami akt największej miłości Boga, aby wyzwolić naszą od­powiedź, naszą reakcję. A nasza odpowiedź, nasza reakcja na czyn Boga może polegać tylko na dawaniu siebie - w różnej formie, w różnych sytuacjach, w różnym stopniu, aż do tej gotowości dosłownego oddania swego życia w odpowiedzi na miłość Boga.

Dla wielu ludzi jest to twarda mowa. Dzisiaj raczej ten­dencja jest taka, że ludzie widzą szczęście czy pełnię życia w posiadaniu, w tym,. żeby więcej posiadać, więcej mieć, więcej używać. I właśnie my musimy dzisiaj światu współ­czesnemu odważnie i konsekwentnie głosić głupstwo krzyża, głosić tajemnicę życiodajnej śmierci. Ta tajemnica jest istotą chrześcijaństwa, bo w gruncie rzeczy jest to to samo, co na­zywamy tajemnicą paschalną Chrystusa, tajemnicą przejścia Chrystusa przez śmierć do życia. Chrystus oddał swoje życie i otrzymał życie od Ojca, życie uwielbione. Ze śmierci tryska życie. Śmierć jest tylko przejściem do pełni życia, do zmar­twychwstania. Taką drogę ukazał nam Chrystus i taką drogą musimy iść wszyscy.

Tajemnica paschalna określa istotny program i treść naszego życia chrześcijańskiego. Musimy ciągle dokonywać tego przejścia ze śmierci do życia, musimy ciągle realizować tę postawę ofiary dawania siebie, poświęcania siebie. W mia­rę jak będziemy tę postawę realizowali, będzie w nas wzra­stało nowe, Boże życie. A kiedy w końcu oddamy swoje życie z miłości Bogu w godzinę śmierci, wtedy otrzymamy pełnię nowego życia, z naszej śmierci wyniknie zmartwychwstanie.

Spróbujmy jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak jest? Ten tajemniczy fakt, że ze śmierci może wyrastać życie, domaga się bowiem jakiegoś wyjaśnienia. Nie zadowalamy się samym stwierdzeniem tego faktu. Py­tamy, dlaczego tak jest? I tutaj dochodzimy do tajemnicy miłości. Właśnie miłość jest taką postawą, która wyraża się w dawaniu siebie i która zawsze jest równocześnie źródłem życia. Miłość jest zawsze życiodajna. Należy to do jej istoty, że nie może umrzeć. I chociaż miłość ciągle umiera, ciągle daje siebie, to ciągle na nowo powstaje do życia, i powstaje do pełniejszego życia, bo życie się wzmaga. Im więcej człowiek daje, tym więcej otrzymuje. I to jest to przedziwne prawo miłości, że miłość wyraża się w ciągłym rozdawaniu siebie, wyniszczaniu siebie, ale z tego ciągle wyrasta nowe życie. To jest właśnie to ciągłe umieranie ziarna, a z tego umierania wyrasta obfity plon. To jest tajemnica miłości, tej miłości, która jest prawem życia osoby. Osoba jest powołana do życia w tej formie, w tej postawie, do życia w dawaniu siebie, czyli w miłości i w tym jest zawarta tajemnica zachowania życia.

W naturze istnieje powszechne prawo, które zwane jest instynktem samozachowawczym, dążeniem do zachowania życia. Ktoś powiedział, że celem życia jest utrzymanie życia. Każda istota żyjąca dąży do tego, żeby życie utrzymać. To prawo dotyczy także człowieka. Ale w tej najwyższej formie życia, jaką jest życie osobowe, to prawo przedstawia się w ten sposób, że drogą do zachowania życia jest dawanie życia. Dlatego ten instynkt samozachowawczy na płaszczyźnie życia osobowego wyraża się właśnie nie w jakimś kurczowym trzy­maniu się życia, w dążeniu do tego, żeby je mieć dla siebie, ale właśnie w dawaniu życia. Na tym polega prawo zachowania życia osobowego, że w dawaniu życia to życie się przedłuża, że kto daje, ten otrzymuje. I kto odda życie swoje w pełni, odda je dosłownie, to znaczy pójdzie na śmierć z miłości, ten dopiero otrzyma pełnię życia nowego, ten przejdzie z życia przemijają­cego do pełni życia uwielbionego, do życia w porządku zmar­twychwstania. Dlatego też prawem, zasadą naszego postępo­wania niech zawsze będzie to prawo życiodajnej śmierci.

Nie bójmy się dawać siebie. Czyńmy wielkoduszną tę postawę, o której mówi święty Paweł w czytanym dzisiaj fragmencie Listu do Koryntian. Radośni i wielkoduszni bądźmy gotowi do ofiary, do służenia, do dawania siebie. To jest droga do pełni życia, droga do radości. Tylko miłość nie umiera. Jedyną drogą do zapewnienia sobie pełni życia, wiecznego życia, jest miłość. Bo miłość ostatecznie to zwrot naszej osoby do Boga, to znaczy oddanie siebie Bogu, a takie oddanie się nie może pozostać bez odpowiedzi. Bóg nie może pozostać naszym dłużnikiem. Jeżeli Mu oddamy siebie, to Bóg nam przywróci życie w formie wspanialszej, doskonal­szej, da nam życie, które nie zna śmierci, życie pełne, w po­rządku zmartwychwstania. Idźmy więc tą drogą, którą nam codziennie ukazuje Chrystus, tą drogą, którą ukazują nam święci. Tę drogę, którą wielkodusznie poszedł święty Waw­rzyniec, weźmy ze sobą jako zasadę i dewizę życia, i te słowa: „Tylko miłość nie umiera".

Homilia do czytań: 2 Kor 9, 6-10; Ps 112 (111); J 12, 24-26, wygłoszona we wspomnienie Św. Wawrzyńca, 10 sierpnia 1972 r., w Krościenku nad Dunajcem.


Przez śmierć do życia

Czytania dzisiejsze pokazują nam, jak mamy patrzeć na tajemnicę śmierci. Istnieje śmierć całego świata, śmierć kosmiczna, istnieje również śmierć każdego, pojedynczego człowieka. Pierwsze czytanie, z Księgi Apokalipsy świętego Jana, mówi nam o śmierci kosmicznej, o końcu świata, ale fragment, który słyszeliśmy, ukazuje to pozytywnie, mówiąc że powstanie nowa ziemia i nowe niebo, że Bóg wszystko czyni nowym.

Śmierć nie jest unicestwieniem, śmierć to przejście z formy życia mniej doskonałej do formy życia doskonalszej. Dotyczy to tej śmierci kosmicznej, a także śmierci każdego pojedynczego człowieka. Niechętnie słyszymy o końcu świa­ta. Niechętnie zgadzamy się z tą myślą, że to wszystko, co człowiek zbudował w wielkim trudzie i co jest jego radością, to co nazywamy postępem techniki, wiedzy, cywilizacji, że to wszystko kiedyś się skończy, że nie istnieje ciągły rozwój, bez końca. Nie dzieje się bowiem tak, że nowe pokolenia bu­dują dalej na tym, co zbudowały pokolenia poprzednie, że dokonuje się nieustanny postęp i że wszystko będzie zacho­wane, że nic nie zginie.

Pismo Święte mówi wyraźnie o jakimś kataklizmie na końcu czasów, mówi o tym, że wszystko, co człowiek stwo­rzył, zostanie zniszczone. Dzisiaj ludzie chcieliby jakoś tak zinterpretować Pismo Święte, żeby jednak uratować postęp. Są tacy, którzy głoszą, że wszelki postęp wiedzy, nauki, techniki, prowadzi drogą ewolucji do jakiegoś stanu osta­tecznego, do stanu doskonałości, kiedy znów powstanie raj na tej ziemi, i to właśnie drogą postępu, rozwoju, ewolucji. Taka interpretacja nie da się pogodzić z Pismem Świętym,


nie da się pogodzić z mową eschatologiczną Chrystusa, który wyraźne mówi o tym - chociażby wskazując na świątynię jerozolimską - że nie pozostanie kamień na kamieniu (por. Mt 24, 2). Zburzenie świątyni jest dla Niego symbolem tego zniszczenia, które kiedyś ogarnie cały świat.

Czy jednak jest to powód do smutku? Czy ta cywiliza­cja techniczna, materialna, którą tworzymy, jest naprawdę tak ważna, żeby nad nią płakać, myśląc, że ona kiedyś się skończy? To wszystko jest tylko środkiem, jest tylko drogą do celu. Wartością najwyższą jest człowiek. Wszelki postęp o tyle jest postępem, o ile doskonali człowieka. Przyjdzie jednak czas, że ten środek wypełni już swoje zadanie i stanie się niepotrzebny. Używamy pewnych przedmiotów aż do czasu, kiedy do czegoś są potrzebne. Żeby coś osiągnąć, po­trzebne jest nam narzędzie, ale kiedy już dokonamy pracy, odkładamy je na bok. Jeżeli nie mamy zamiaru powtórzyć już tej pracy, to narzędzie jest zupełnie niepotrzebne, można je wyrzucić. I cały ten świat materialny, cały ten postęp wie­dzy i techniki jest właśnie narzędziem, jest środkiem do celu. Przyjdzie czas, że to się stanie już niepotrzebne.

Apokalipsa zarysowuje nam obraz nowej ziemi, nowego nieba, nowego stworzenia. Istotą tego stworzenia jest to, że Bóg będzie w pełni Bogiem z nami, że my wejdziemy w peł­ną, ostateczną wspólnotę z Bogiem, że człowiek dojdzie do pełni swojego życia, swej doskonałości, kiedy uczyni dar z siebie dla Boga i kiedy otrzyma życie Boże; kiedy Bóg jako Osoba przez swoją miłość odda się człowiekowi i wprowadzi go do pełnej wspólnoty życia ze sobą, i w tym człowiek znaj­dzie swoją pełnię, swoje szczęście. Nie będzie mu potrzebny ten świat stworzony, kiedy będzie miał Stwórcę tego świata. Bo wszystko, co jest w tym świecie, jest tylko odbiciem, jest tylko śladem Boga. Jest znakiem, który wskazuje na to, że Bóg jest i że jest wielki i mądry, i pełen dobroci. Ale po cóż nam będzie potrzebny jeszcze znak, ślad Boga, kiedy zoba­czymy Boga twarzą w twarz, kiedy Bóg udzieli nam siebie, a w Bogu to wszystko, co widzimy w świecie, znajdziemy w stopniu nieskończenie wyższym, pełniejszym i doskonal­szym? Dlatego ta myśl o śmierci kosmicznej nie napełnia nas smutkiem, ale pomaga nam teraz znaleźć właściwe ustosun­kowanie się do wszystkich spraw tego świata. Pomaga nam jakoś ułożyć hierarchię wartości.

Nie jesteśmy negatywnie nastawieni do postępu, do roz­woju. Owszem wiemy, że i w tym wypełnia się wola Boga, że człowiek ma rozwijać, doskonalić świat z nakazu Stwórcy, ale musimy zrozumieć, że wszystko jest środkiem, celem zaś jest człowiek. Dlatego musimy tworzyć nową kulturę, a nowa kultura to taka kultura, która idzie w kierunku nowego świata, nowego stworzenia, która jest współpracą z Bogiem w tym, co dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, że Bóg wszystko czyni nowym. Bóg czyni człowieka nowym, kiedy przywraca mu zdolność do miłości, zdolność do posiadania siebie w dawaniu siebie. Wszystko w tym świecie, co nazywa­my kulturą, cywilizacją, musi pomagać w rozwoju człowie­ka, musi być narzędziem, środkiem, a nie celem. Tymczasem ludzie chcieliby przy pomocy materii i świata materialnego doprowadzić człowieka do pełni szczęścia, a przecież żaden rozwój techniki czy nauki nie rozwiąże problemu śmierci. Żaden rozwój medycyny nie przedłuży życia ludzkiego tak dalece, żeby człowiek mógł żyć na zawsze. I żadna medycyna nie powstrzyma procesu starzenia się człowieka, dlatego też nie tutaj jest droga do szczęścia.

Chrystus pokazał nam drogę do pełni życia, do zwycię­żenia śmierci, do życia wiecznego, dlatego musimy tak świat budować, żeby w tym świecie człowiek mógł się doskonalić i rozwijać, żeby w tym świecie było coraz to więcej miłości, żeby rozwój szedł w tym kierunku, że człowiek jako oso­ba będzie wchodził coraz pełniej we wspólnotę z Bogiem i z braćmi i w ten sposób zbuduje to, co niezniszczalne, co wszystko przetrwa. Takie bowiem prawo objawia nam Pismo Święte, że tylko miłość pozostanie, wszystko inne zginie, a miłość to człowiek oddany przez miłość Bogu i braciom. To jest jedyna wartość, która nie ulega śmierci.

I oto drugie zagadnienie: śmierć jednostkowa, śmierć osoby w ujęciu Pisma Świętego. Wiara mówi nam, że osoba jako taka nie umiera - jeżeli przez śmierć rozumiemy uni­cestwienie, powrót do nicości. Pan Bóg stworzył człowieka, stworzył osobę na swoje podobieństwo i z góry w swoim planie założył, że już nie unicestwi tego życia, które stwo­rzył w człowieku jako życie osobowe. Na czym więc polega śmierć? Pismo Święte mówi o pierwszej śmierci i o drugiej śmierci. Pierwsza śmierć to jest to przejście z jednego stanu życia do innego, które łączy się z czasowym przynajmniej rozdzieleniem duszy i ciała. I ta śmierć jest losem każdego z nas. Choroba, rozkład i w końcu ciało musi pójść do ziemi, ulec rozkładowi. To jest śmierć.

Nie wszystko jednak umiera w człowieku. Nie możemy pogodzić się z tą myślą, że nic z niego nie pozostaje. Kie­dy kogoś blisko znamy i potem widzimy już tylko martwe zwłoki tego ukochanego człowieka, to jest w nas głębokie przekonanie, że to co przemawiało przez oczy tego czło­wieka, to co wyrażało się przez wyraz jego twarzy, ta jakaś głębsza, bogatsza rzeczywistość, ona nie może się w jednej chwili skończyć, w tym momencie, kiedy przestaje bić serce czy przestanie działać taki czy inny organ, który decyduje o życiu ciała. Przeskok pomiędzy żywym człowiekiem a martwymi zwłokami jest tak wielki, że po prostu nie da się z tym pogodzić, nie da się przyjąć prawdy, że wszystko w człowieku się kończy - osoba żyje nadal.

Tutaj pojawia się pojęcie drugiej śmierci. Osoba może żyć nadal, ale bez miłości, na zawsze i na wieki samotna, za­mknięta w sobie. Jeżeli człowiek w swoim życiu ciągle tylko szukał siebie i szedł za miłością własną, to znajdzie po śmier­ci to, czego szukał, znajdzie samego siebie, ale znajdzie siebie z jakąś potworną pustką, samotnością, beznadziejnością. I to jest to, co Pismo Święte nazywa piekłem, że człowiek znajdzie się w absolutnej samotności, w absolutnej próżni posiadania siebie, ale z tym poczuciem, że posiada właściwie nicość, że przegrał swoje życie, bo nie znalazł w swoim życiu drogi do miłości. To jest druga śmierć, a życie, życie nowe i życie pełne, to jest właśnie miłość. Jeżeli człowiek w swoim życiu nastawia się na to, żeby dawać, jeżeli w końcu ostatni akt życia - śmierć - uczyni aktem dawania siebie, czyli ak­tem miłości, to wtedy nie będzie dla niego śmierci, będzie tylko przejście do pełni życia.

Taką wizję śmierci ukazuje Chrystus w dzisiejszej Ewan­gelii: Trzeba było, aby Mesjasz cierpiał, trzeba było, żeby był zabity, żeby umarł na krzyżu, ale po to to było potrzebne, żeby wszedł do swojej chwały. Rzecz zastanawiająca, tajem­nicza. Może zbyt mało się nad tym zastanawiamy, że Bóg przyszedł na ziemię i stał się człowiekiem właściwie tylko po to, żeby umrzeć. Chrystus żył tylko trzydzieści trzy lata na tej ziemi i w swoim życiu ciągle zwrócony był do tego, co na­zywa swoją godziną i z utęsknieniem czeka na swoją godzi­nę. A ta Jego godzina to godzina krzyża, to godzina śmierci. Największą rzeczą, jakiej Chrystus dokonał w swoim życiu ziemskim jest Jego śmierć.

Chrystus nie dokonał żadnych dzieł zewnętrznych, żadnych odkryć czy wynalazków, nie zostawił nam żadnych dzieł literatury, nie zbudował żadnego państwa, nie pozosta­wił właściwie niczego poza gromadą uczniów, którym prze­kazał swój testament, streszczający się w słowach: abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem (J 13, 34). A miłość jest największa wtedy, kiedy życie daje. Największy czyn Chrystusa to Jego śmierć, ale dlatego jest to największy Jego czyn, że jest to śmierć z miłości. Chrystus ukazuje nam więc właściwy sens i wartość śmierci. W chwili śmierci bo­wiem człowiek jako osoba jeszcze raz może posiadać siebie w dawaniu siebie i może powiedzieć: Ojcze, oddaję w Twoje ręce swoje życie (por. Łk 23, 46), spełniam akt miłości, akt oddania siebie. Śmierć jako akt największej miłości. Taka śmierć jest dostępna dla nas wszystkich. Chrystus pierwszy nam pokazał taką śmierć, a my wszyscy możemy łączyć się z Chrystusem w cierpieniu, w chorobie i w śmierci. Możemy dojrzeć do swojej pełni, bo możemy w pełni posiąść siebie w dawaniu siebie. Dać siebie w pełni możemy bowiem tylko w chwili śmierci i taka śmierć zawiera w sobie źródło nowe­go życia. Z takiej śmierci życie tryska. Nie tylko ze śmierci Chrystusa, ale ze śmierci każdego chrześcijanina, kiedy po­siada ona charakter śmierci Chrystusowej, to znaczy kiedy jest aktem miłości.

Kiedy Syn oddaje Ojcu swoje życie z miłości, to Ojciec, przyjmując ten akt największej miłości, od razu odpowiada darem nowego życia. Śmierć i zmartwychwstanie to są tylko dwa etapy drogi. Przejście ze śmierci do życia to jest właśnie Pascha - przejście. Trzeba było, aby Syn Człowieczy przez cierpienia, przez śmierć wszedł do swojej chwały, bo Ojciec natychmiast, przyjmując śmierć jako akt największej miło­ści, przywraca pełne życie, życie uwielbione, życie zmar­twychwstania, życie, które się nie kończy. Człowieczeństwo Chrystusa po śmierci jest obdarowane nowym, pełnym życiem. Chrystus staje przed nami jako Zmartwychwstały w tym nowym życiu i wskazuje nam drogę, abyśmy tą samą drogą poszli za Nim: przez śmierć do życia.

Taka śmierć musi być przygotowywana przez całe życie. Musimy się ćwiczyć ciągle w tym dawaniu siebie, w umar­twieniu, w przyjmowaniu cierpienia, w rezygnowaniu z przyjemności, ale to wszystko, jeżeli jest aktem miłości, ro­dzi życie, bo miłość nie może umrzeć. Jedynie miłość pozo­stanie, bo miłość jest nieśmiertelna. Dlatego jeżeli w chwili śmierci będzie w nas miłość, to śmierć będzie dla nas tylko przyjściem do lepszego, pełniejszego życia. Wtedy w pełni znajdziemy siebie, kiedy w chwili śmierci zdobędziemy się wraz z Chrystusem na to, żeby w pełni siebie oddać. Dlatego jako chrześcijanie śmierć Pańską zwiastujemy, aż przyjdzie.

Tu, w tym zgromadzeniu, w chwili przeistoczenia Chry­stus staje przed nami jako nasza Pascha, jako nasze przejście, staje przed nami w tym najwyższym akcie osoby, który polega na oddaniu życia w miłości. To jest istota mszy świę­tej, uobecnienie aktu Osoby Chrystusa, aktu największej miłości, dlatego też uobecnia się tutaj zmartwychwstanie Chrystusa. Nie tylko śmierć, ale i zmartwychwstanie. Tych dwóch rzeczywistości nie można od siebie oddzielić. Wpraw­dzie mówiliśmy, że we mszy świętej uobecnia się śmierć Chrystusa, że stajemy pod Jego krzyżem. To jest prawda, ale jest to tylko część prawdy, bo uobecnia się tutaj i śmierć, i zmartwychwstanie, bo po uobecnieniu śmierci Chrystusa pozostaje na ołtarzu Chleb Żywy, Ciało Pańskie, o którym Chrystus powiedział: Kto spożywa moje ciało, będzie miał życie wieczne (por. J 6, 54), ciało Chrystusa Zmartwychwsta­łego, ciało uwielbione, które jest dla nas pokarmem na życie wieczne. I my tutaj otrzymujemy życie, ale pod warunkiem, że z Chrystusem i my dokonamy tego przejścia, że Pascha Chrystusa stanie się naszą paschą, przez śmierć do życia.

Tu przyjmujemy postawę dawania siebie, postawę współ-ofiarowania, zgadzamy się na śmierć, zgadzamy się na cier­pienia, na trudy, na umieranie, na dawanie siebie w trudzie i w cierpieniu. Z chwilą jednak, kiedy się zgadzamy, kiedy mówimy swoje „Amen", swoje „tak" wobec Ofiary Chrystu­sa, z tą chwilą już otrzymujemy nowe życie i bardziej ubo­gaceni w życie idziemy potem do swoich obowiązków i tam te nasze trudy i cierpienia ciągle rodzą życie. W ten sposób przygotowujemy się na tę chwilę ostatnią, na naszą godzinę, na chwilę śmierci, która może stać się dla nas godziną naj­większą i najwspanialszą naszego życia.

Kościół obchodzi w swojej liturgii dzień śmierci jako dzień narodzin nowego świętego. Wtedy obchodzimy święto jakiegoś nowego świętego, kiedy przeszedł on ze śmierci do pełni życia, dzień śmierci to dzień narodzin. I dla nas dzień śmierci stanie się dniem narodzin, jeżeli zrozumiemy tajem­nicę paschalną Chrystusa, jeżeli zrozumiemy Pisma, jeżeli zrozumiemy sens śmierci Chrystusa, z której tryska nowe życie, z której tryska nowe zmartwychwstanie, jeżeli złą­czymy się z Chrystusem w tej drodze, jeżeli całe nasze życie będzie stało pod znakiem tajemnicy paschalnej Chrystusa, jeżeli odkryjemy prawo życiodajnej śmierci, jeżeli głęboko wpiszemy w swoim sercu te słowa, tę prawdę, że tylko miłość nie umiera.

 

Homilia wygłoszona prawdopodobnie jedenastego dnia OŻK 1972 r. do czytań: Ap 21, 1-8; Łk 24, 13-35, w Krościenku nad Du­najcem.

 

Miłość płodna i macierzyńska

W czytanym fragmencie Listu świętego Pawła do Efezjan jeszcze raz został przed nami zarysowany plan wielkiego dzieła, jakim jest budowanie Ciała Chrystusowego, budowa­nie żywego Kościoła. Plan, w którym każdy z nas ma swoje miejsce. Plan, który obejmuje różne urzędy i charyzmaty, i w którym przez wzajemną usługę i pomoc poszczególnych charyzmatów i służb wznosi się ta budowla Ciała Chrystuso­wego, wzrasta żywy Kościół.

Kiedy jeszcze raz przypomnimy sobie całość naszych rozważań o żywym Kościele, to może powstać w nas takie wrażenie, że mimo wszystko to jest dość skomplikowana sprawa, tyle bowiem jest aspektów tego budowania Kościo­ła: diakonia, martyria, leiturgia, agape. Są to różne aspekty, różne pojęcia, które nas wprowadzały w głębsze zrozu­mienie tajemnicy żywego Kościoła. Ale oto na końcu staje przed nami jeszcze raz Chrystus, najlepszy Nauczyciel, który rzeczy niesłychanie głębokie przedstawia w sposób niesłychanie prosty, który potrafi wszystko sprowadzić do jednego.

I oto na zakończenie naszych rozważań wspaniała syn­teza naszego programu. Chrystus sprowadza wszystko do jednego: Trwajcie we Mnie, trwajcie w mojej miłości, kto trwa we Mnie, przynosi owoc. A tym owocem jest życie Boże w nas, w każdym z nas i we wspólnocie. To przynoszenie owocu jest właściwie rezultatem tylko jednego, mianowicie trwania w Chrystusie, a trwać w Chrystusie znaczy złączyć się z Nim przez miłość. A co to znaczy miłować, co to znaczy łączyć się z Chrystusem przez miłość? To także już wiemy, wszystko sprowadza się do jednej zasady: żeby posiadać sie­bie w dawaniu siebie, żeby czynić z siebie ofiarę, żeby ciągle nastawiać się na bezinteresowne dawanie.

Ta pocieszająca rzecz, która na końcu przed nami staje, mieści się w tym, że samo trwanie w miłości, samo reali­zowanie postawy posiadania siebie w dawaniu siebie, samo spełnianie ofiary już ma obietnicę, że przyniesie owoc obfity, bo Chrystus niczego więcej nie wymaga. Trwajcie w miłości mojej, a przyniesiecie obfity owoc.

W tych słowach Chrystusa staje przed nami jeszcze jed­na tajemnica, której do tej pory nie rozważaliśmy mówiąc

0 żywym Kościele, tajemnica miłości, która jest życiodajna, która jest płodna, która jest macierzyńska. Miłość jest taką postawą, z której zawsze wyrasta życie. Nie trzeba specjalnie przemyśliwać, nie trzeba za dużo zabiegać, kombinować, planować, jak z naszej miłości ma wynikać życie. Samo to, że miłujemy, że jesteśmy w miłości, że jesteśmy miłością, już samo to przynosi owoc, bo to jest trwanie w Chrystusie: Trwajcie we Mnie, a przyniesiecie obfity owoc.

Tajemnica miłości, która jest życiodajna, która jest płodna, która jest macierzyńska, to tajemnica samego Boga, który jest miłością. Bóg jest miłością, to znaczy jest posiada­niem siebie w dawaniu siebie, dlatego w Bogu nie może być tylko jednej osoby, a musi w Nim być wielość osób. W Bogu musi być najpierw „Ja" i „Ty", aby mogło zaistnieć posiada­nie siebie w dawaniu siebie, bo dawanie osoby jest zawsze skierowane do drugiej osoby. I tak Ojciec jest oddany Syno­wi, a Syn jest oddany Ojcu - i to jest życie Boga, który jest miłością: nieustanne posiadanie natury Bożej w dawaniu tej natury drugiej Osobie.

Właśnie w Bogu objawia się nam ta tajemnica miłości, która jest życiodajna, bo dlatego że w Bogu jest Ojciec i Syn

1 że między Nimi zachodzi wzajemne dawanie siebie, Bóg jest równocześnie nieustannym dawaniem początku nowe­mu życiu, a tym nowym życiem, które jest owocem miłości

Ojca i Syna, jest Duch Święty, jak mówią Ojcowie Kościoła: donum caritatis - dar miłości, fructum caritatis - owoc miło­ści. Owoc miłości Ojca i Syna, uosobiona miłość, uosobione „My" Ojca i Syna. Właśnie w Bogu objawia się ta tajemnica, że gdzie jest dwoje, tam musi być ktoś trzeci. Inaczej nie może być, bo to jest sama istota miłości, że z miłości musi powstawać nowe życie. Ale z miłości, którą nazywamy oblu­bieńczą, czyli z takiej, która polega na wzajemnym dawaniu się sobie dwóch osób. Dlatego w Bogu musi być trzecia Oso­ba, bo takie jest prawo miłości, że jest ona zawsze życiodajna, płodna, macierzyńska.

To prawo miłości, które objawia się nam w tajemnicy Boga, jest jednak prawem powszechnym. Gdziekolwiek jest miłość prawdziwa, czysta, oblubieńcza, gdziekolwiek jedna osoba czyni dar z siebie na rzecz drugiej osoby, a druga oso­ba przyjmuje ten dar we wzajemnym oddaniu siebie, tam ze spotkania się tych dwóch miłości zawsze musi powstać nowe życie. I to prawo stanowi także najgłębszą istotę tego, co na­zywamy tajemnicą paschalną Chrystusa. To jest ta tajemni­ca, o której śpiewamy w okresie Wielkiego Postu w hymnie ku czci krzyża: „a z tej śmierci życie tryska".

Jak może ze śmierci tryskać życie - pytamy. Kiedy śmierć staje się aktem największej miłości, kiedy istotą śmierci jest oddanie siebie z miłości drugiej osobie, to ze śmierci może i musi tryskać życie.

Oto kiedy Chrystus - już nie tylko jako Bóg, jako Oso­ba Boża, ale jako człowiek w ludzkiej naturze - na krzyżu oddał Ojcu z miłości swoje życie, to Ojciec nie mógł nie odpowiedzieć na taką miłość. Ojciec odpowiada Synowi darem nowego życia, darem zmartwychwstania, uwiel­bienia. Tajemnica krzyża to wymiana miłości. Najwyższa miłość, w Chrystusie najwyższa miłość ludzkiej natury - bo Chrystus jako człowiek oddaje na krzyżu największą miłość Ojcu - wyzwala odpowiedź miłości Ojca. Tajemnica krzyża


to w swojej istocie spotkanie dwóch miłości, spotkanie się w miłości Ojca i Syna. Ale Syna w ludzkiej naturze, i właśnie dlatego „z tej śmierci życie tryska".

Ze śmierci Chrystusa na krzyżu tryska najpierw życie dla Niego, dla Jego ludzkiej natury, czyli zmartwychwstanie, uwielbienie. Ale ze spotkania się miłości Chrystusa i Ojca w tajemnicy krzyża tryska życie dla całej odkupionej ludzko­ści, to znaczy owocem tajemnicy paschalnej jest zesłanie Du­cha Świętego Ożywiciela do serc ludzkich. Na całą ludzkość zstępuje dar nowego życia, zstępuje Duch Święty jako owoc miłości Ojca i Syna. Tak jak w życiu Trójcy Przenajświętszej Duch Święty jest owocem miłości, tak samo w porządku od­kupienia Duch Święty jest owocem miłości Ojca i Syna, który w ludzkiej naturze na krzyżu spełnia akt największej miłości.

Ale to jeszcze nie wszystko. Dalej rozwija się przed nami ta wspaniała tajemnica miłości, która jest życiodajna i macierzyńska. Bo oto kiedy Chrystus umiera na krzyżu, kiedy spełnia akt największej miłości, pod krzyżem stoi Maryja, Jego Matka. I oto znów spotkanie dwóch miłości, dwóch szczytów miłości, bo Chrystus to szczyt miłości Boga do człowieka, a Niepokalana to szczyt miłości człowieka przyjmującego miłość Boga. Maryja stojąca pod krzyżem jest w pełni oddana przez miłość swojemu Synowi, wchodzi całą swoją istotą w Jego miłość, w Jego cierpienie, z Nim współumiera, współcierpi. Serce Chrystusa przebite na krzyżu i Serce Niepokalanej Maryi przebite mieczem bo­leści to dwa szczyty miłości, które spotkały się w godzinie krzyża i dlatego z wysokości krzyża padają słowa: Oto Matka Twoja (J 19, 27). Maryja staje się pod krzyżem Matką, Matką wszystkich odkupionych, Matką nowego życia, Matką odku­pionej ludzkości. Staje się Matką na podstawie tego prawa, że miłość musi być płodna i życiodajna.

Właśnie spotkanie się miłości Maryi z miłością Chrystu­sa stanowi istotę tej prawdy, że Maryja jest Matką Kościoła,

Matką wszystkich, którzy mieli się zrodzić ze śmierci Chry­stusa. Oczywiście pozostaje prawdą, że Duch Święty daje życie, ale Duch Święty jest już obecny w godzinie krzyża w Sercu Niepokalanej, Maryi. On sprawia w Niej miłość, od­danie się. Owocem miłości Maryi i Chrystusa jest życie dla nas wszystkich, ale znowu miłość Maryi jest owocem Ducha. Dlatego możemy powiedzieć, że chociaż przez Maryję, to ostatecznie Duch Święty jest dawcą życia, ale tu jest prawda o macierzyństwie Maryi wobec Kościoła.

Prawo miłości jest takie, że nie może ona nie rodzić życia, że musi być życiodajna, płodna, macierzyńska. A po­nieważ Maryja stojąca pod krzyżem reprezentuje cały rodzaj ludzki, jest niejako jedynym sercem, które w tej godzinie jest zespolone z ofiarą Syna, z ofiarą miłości, dlatego wszelkie przekazywanie życia Kościołowi, wszystkim odkupionym, przechodzi przez miłość Jej Niepokalanego Serca. Dlatego Ona jest pośredniczką wszelkiego życia, wszelkich łask. Ale to pośrednictwo jest w gruncie rzeczy niczym innym, jak macierzyństwem, to znaczy owocem miłości, owocem cał­kowitego oddania się Maryi Chrystusowi i Chrystusa ludz­kości. Ale właśnie miłość Chrystusa została wtedy przyjęta przez Maryję, bo nikt inny nie potrafił jej przyjąć, ponieważ wszyscy byli jeszcze zamknięci w grzechu. Tajemnica Maryi jest ostatnim ogniwem tego przedziwnego planu, tej prze­dziwnej tajemnicy miłości. Maryja jest naszym obrazem, jest typem Kościoła.

I oto następna tajemnica: wszyscy ochrzczeni, o ile przez wiarę i miłość są oddani Chrystusowi, o ile znowu dokonuje się w nich spotkanie w miłości, spotkanie Boga w Chrystu­sie, spotkanie ich miłości, sprawionej w nich przez Ducha Świętego, z miłością Chrystusa, mają udział w tym ma­cierzyństwie. Gdziekolwiek w Kościele spotyka się miłość Chrystusa z miłością Kościoła, tam Kościół staje się matką. Ecclesia Mater - Kościół Matka. To jest ta prawda, którą tak głęboko żyli Ojcowie Kościoła pierwszych wieków, a która później poszła jakoś w zapomnienie.

W pismach Ojców Kościoła pierwszych trzech wieków żyje prawda o Kościele, który jest Oblubienicą i Matką Chrystusa. Cały Kościół - i to nie tylko w kapłanach, którzy udzielają sakramentów, ale we wszystkich ochrzczonych, którzy przez wiarę i miłość są oddani Chrystusowi, skie­rowani ku Niemu i dlatego stają się Jego Oblubienicą - cały Kościół, we wszystkich swoich wiernych, którzy żyją w łasce, w wierze i w miłości, jest Oblubienicą Chrystusa. A ponieważ jest Oblubienicą, jest również Matką, bo miłość oblubieńcza musi być miłością macierzyńską, życiodajną i płodną. Stąd rodzi się to przekonanie, że cały Kościół jest życiodajny, że cały Kościół jest Ecclesia Mater - Kościołem Matką i że my wszyscy w tym uczestniczymy.

To jest właśnie ta tajemnica, o której Chrystus mówi dziś w Ewangelii: Trwajcie w miłości mojej, a przyniesiecie owoc. Każdy, kto trwa w miłości Chrystusa, kto jest do Niego zwrócony w trudzie, w cierpieniu, w modlitwie, w dawaniu siebie, w pełnieniu obowiązków, w jakimkolwiek wyrazie tej miłości, która jest dawaniem siebie, posiadaniem siebie w dawaniu siebie, przynosi owoc, partycypuje w tym macie­rzyńskim charakterze Kościoła.

Jest to wspaniała tajemnica, że my wszyscy, którzy żyjemy wiarą i miłością, którzy próbujemy żyć po chrze­ścijańsku, wszyscy przyczyniamy się ciągle do wzrostu życia w Kościele, wszyscy jesteśmy dawcami życia. Nie ma zmarnowanego trudu, żadnego daremnego cierpienia, da­remnej ofiary, nie ma żadnego trudu apostolskiego, który nie przynosi owoców. To tylko pozornie czasem nasze trudy są bezowocne, bo Bóg doświadcza naszą wiarę i chce w nas wy­zwolić jeszcze większą ofiarę i większą nadzieję i miłość, ale ten owoc gdzieś już jest dany. On musi być dany, bo miłość nie może nie dawać życia, miłość nie może nigdy pozostać bez owoców. Im czystsza, im piękniejsza jest miłość, tym wspanialszy owoc. To jest właśnie tajemnica Kościoła, który jest Matką.

Niesłychanie pocieszająca i radosna jest prawda, że wszelki trud podejmowany przez nas w kierunku posiada­nia siebie w dawaniu siebie, realizowania swego powołania, spełniania swoich obowiązków, wszelkie cierpienie, wszelkie prześladowanie, jeśli wyrasta z miłości i z pragnienia dawa­nia siebie, to to wszystko staje się źródłem życia, to wszystko jest życiodajne i my wszyscy jesteśmy Ecclesia Mater - Ko­ściołem Matką.

To powołanie zaś poznajemy wtedy, kiedy patrzymy na Maryję, Matkę Kościoła. [...] Maryja jest pierwsza, Ona jest początkiem, Ona jest typem. Ona jako pierwsza oddana w oblubieńczej miłości Chrystusowi, zwłaszcza w godzinie krzyża, stała się Matką Kościoła. My wszyscy, o ile przyjmu­jemy postawę Maryi, to znaczy postawę oddania się Chrystu­sowi w oblubieńczej miłości, w miłości dawania siebie, wraz z Maryją stajemy się Ecclesia Mater. Tak więc Matka Kościoła - Kościół Matka to właściwie jedna tajemnica, tylko tutaj ukazana jak gdyby w jednostkowym, osobowym wydaniu, a potem niejako powielona, przelana na nas wszystkich, na wszystkich członków Kościoła wszystkich czasów.

Przedziwne jest nasze powołanie do tego, żeby w Ko­ściele być dawcami życia. Oczywiście trzeba tu znowu przy­pomnieć, że to nie my z siebie dajemy życie, bo tylko Bóg może dawać życie i życiem jest Duch Święty Ożywiciel, ale Duch Święty działa w nas, działa przez nas i udziela życia zawsze za pośrednictwem Kościoła. Wielu ludzi ma dzisiaj kłopot z przyjęciem prawdy o pośrednictwie łask Matki Bożej i dochodzi do tego, że niektórzy teolodzy przyznają Maryi mniej niż każdemu innemu członkowi Kościoła. Nikt bowiem nie przeczy, że w Kościele zawsze istniała wiara, iż każde cierpienie, każda modlitwa, życie w zakonie kontem­placyjnym, cierpienie na łożu boleści nieraz przez wiele lat, że to wszystko w Mistycznym Ciele Chrystusa jest owocne i płodne, że wysługuje innym łaski, nawrócenie, zbawienie. O każdym wierzącym można powiedzieć, że jest pośredni­kiem łaski i życia Bożego wobec innych, ale o Matce Bożej niektórzy boją się powiedzieć, że Ona jest pośredniczką łask, że Ona pierwsza w sposób najpełniejszy jest tym, czym my jesteśmy i że dlatego jest Ona nam bardzo bliska, dlatego w Niej widzimy swoje powołanie, swoją rolę w Kościele, bo Ona jest jak gdyby uosobionym Kościołem. Kościół żyje naj­pierw w jednej osobie, w Maryi - pierwszej osobie ludzkiej, która weszła najpierw w relację oblubieńczą wobec Chrystu­sa, a potem w relację macierzyńską wobec Kościoła. Ona jest początkiem, a my wszyscy idziemy tą samą drogą, łączymy się z Maryją, odtwarzamy Jej postawy i stajemy się najpierw Kościołem Oblubienicą, a potem Kościołem Matką.

Ostateczna tajemnica miłości i tajemnica żywego Kościoła polega na tym, że Kościół żywy jest Kościołem życiodajnym. Tych dwóch rzeczy nie można od siebie oddzielić. Zresztą na­wet w przyrodzie istotną funkcją życia jest dawanie życia. Nie ma życia, które by się nie rozmnażało. To w pewnym sensie jest istota życia, że potrafi się ono mnożyć, przekazywać ży­cie. Tym bardziej to życie najwyższe, życie Boże w nas, które sprawia Duch Święty, musi być życiodajne. Dlatego Kościół tam, gdzie jest żywy, to znaczy tam, gdzie jest ożywiony Du­chem Świętym i żyje w miłości, tam zawsze jest Kościołem życiodajnym. To życie daje Kościół najpierw jak gdyby sam sobie, swoim własnym dzieciom, swoim członkom, ale daje je także tym, którzy są na zewnątrz, którzy są jeszcze poza widzialnym Kościołem.

Wszyscy ludzie są wezwani do zbawienia, niekoniecznie poprzez widzialny Kościół, ale ludzie dobrej woli, żyjący w różnych religiach, mogą się zbawić, nigdy jednak bez Kościoła, bo zawsze jest on Ecclesia Mater, Kościołem Mat­ką. Tu bowiem jest źródło tryskające życia, które wieloma strumieniami rozlewa się na całą ludzkość. Dlatego też, choć ten Kościół jest nieraz mały, chociaż w jakiejś wspólnocie uda się włączyć najwyżej kilkanaście czy kilkadziesiąt osób w żywy Kościół, w tę wspólnotę braterskiej miłości, to każda taka wspólnota jest tryskającym źródłem życia. Z każdej ta­kiej wspólnoty przepływa życie na innych, na całą ludzkość. Dlatego nie jest to daremny trud, kiedy nieraz po wielkim wysiłku w dużej parafii, która liczy kilkanaście tysięcy osób, uda się zebrać tylko garstkę ludzi, którzy żyją naprawdę Ewangelią, słowem Bożym, miłością, Eucharystią. Każda taka wspólnota jest życiodajna, jest tryskającym źródłem życia dla całego Kościoła.

W tej prawdzie także jest jakaś moc i ta prawda jest dla nas niesłychanie pocieszająca i mobilizująca do trudu budowania autentycznej wspólnoty chrześcijańskiej przez oczyszczanie naszej miłości, przez realizowanie postawy posiadania siebie w dawaniu siebie.

Taką pociechę daje nam Chrystus w słowach dzisiejszej Ewangelii: Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie trwać w mojej miłości, owoc obfity przyniesiecie. Dlatego na za­kończenie tego rozważania wezwijmy Ducha Świętego, aby napełnił nas jeszcze bardziej swoją miłością, żeby uczynił nas swoim narzędziem, abyśmy mogli być narzędziami w przekazywaniu życia, abyśmy mogli dzięki Niemu i w Nim stać się Kościołem Matką.

Homilia do czytań: Ef 4, 7-16; J 15, 1-17, wygłoszona praw­dopodobnie w ostatnim dniu OŻK w 1972 r. w Krościenku nad Dunajcem.